ďťż
RSS

ŚP Hanka Bielicka

Rap_fans


Hanka Bielicka nie żyje
.
Hanka Bielicka, uwielbiana przez publiczność znakomita polska aktorka i artystka kabaretowa, nie żyje. W listopadzie ub. roku "królowa estrady i kabaretu", "mistrzyni monologu" - jak ja często nazywano - uroczyście obchodziła 90 urodziny.

Hanka Bielicka urodziła się w 1915 roku w miejscowości Konowka (obecnie Ukraina). Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Warszawskim i aktorstwo w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie, pod okiem Aleksandra Zelwerowicza.

"Zelwer nauczył mnie sztuki aktorskiej. Już w szkole uświadomił mi, że będę aktorką charakterystyczną" - wspominała w jednym z wywiadów.

"Tak naprawdę dał mi popalić dopiero na trzecim roku. Przejęta do granic recytowałam jakiś tragiczny monolog, gdy nagle Zelwerowicz ryknął: Zabierzcie tego krokodyla ze sceny, bo umrę ze śmiechu!. A potem jeszcze mnie dobił: Gdyby przyszło pani do głowy grać Ofelię, to radzę już w pierwszym akcie iść do zakonu, bo inaczej widzowie skonają ze śmiechu" - opowiadała aktorka.

Anna Weronika Bielicka (ur. 9 listopada 1915 w Konowce, zm. 9 marca 2006 r. w Warszawie), aktorka polska, artystka kabaretowa, znana pod nazwiskiem estradowym Hanka Bielicka.

W 1939 ukończyła Wydział Filologii Romańskiej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w Warszawie; w tym samym roku debiutowała jako aktorka. Współpracowała z Teatrem Polskim "Pohulanka" w Wilnie w okresie wojny, po 1945 związana z zespołami teatrów Dramatycznego w Białymstoku, Kameralnego w Łodzi, Współczesnego w Warszawie i Państwowego Teatru "Syrena" w Warszawie. W 1977 przeszła na emeryturę, ale kontynuowała występy, zarówno teatralne i estradowe, jak i telewizyjne; występowała także poza Polską.

Hanka Bielicka, choć przez całe zawodowe życie związana była z teatrem, zyskała ogromną popularność dzięki estradzie i radiowemu "Podwieczorkowi przy mikrofonie". Już pierwszy kabaretowy epizod okazał się dla niej szczęśliwy. Podczas występu w krakowskim kabarecie "Siedem kotów" w 1947 r. poznała Bogdana Brzezińskiego, który już wówczas obiecał napisać dla niej coś specjalnego. No i kilka lat później "stworzył" Dziunię Pietrusińską, komentującą rzeczywistość sąsiedzką i ogólnospołeczną z pozycji "paniusi miejsko-wiejskiej z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni" - jak scharakteryzował postać sam autor.

Hanka Bielicka wygłaszała słynne monologi Dziuni z właściwym sobie temperamentem, w tempie zawrotnym, dla niektórych może nawet na granicy percepcji. Wszyscy zgadzali się, że była w tym niepowtarzalna. W tej roli bawiła publiczność i słuchaczy radiowego "Podwieczorku" przez 25 lat. Dochodziły do tego występy estradowe w całej Polsce i za granicą. Charakterystyczny głos aktorki, który był przeszkodą przy obsadzaniu Jej w wielu rolach teatralnych, tutaj okazał się ogromnym atutem. "Najpiękniejsza chrypka świata" - jak określili kiedyś Jej głos Gozdawa i Stępień - sprawiła, że aktorka była rozpoznawalna wszędzie i często przez przypadkowe osoby nazywana po prostu "Dziunią". Tego wizerunku nie zmąciły nawet role w ponad 20 filmach kinowych i telewizyjnych. Film okazał się "uboczną" formą Jej artystycznej działalności choć zagrała m.in.: w serialach "Wojna domowa", "Palce lizać", "Badziewiakowie", czy też wcześniej w filmach "Zakazane piosenki", "Celuloza", "Cafe pod Minogą", "Małżeństwo z rozsądku" i w 1969 r. słynną ciotunię w "Panu Wołodyjowskim". W 2006 roku na ekrany kin wszedł film pt.: "Ja wam pokażę!", w którym zagrała rolę Ciotki Judyty.

Kolejne pokolenia widzów w Polsce podziwiały niezwykłą witalność i sceniczny temperament artystki. Dochodził do tego zachwyt dla Jej kapeluszy, które były nieodłącznym rekwizytem na scenie i obowiązującym elementem Jej stroju każdego dnia poza sceną. Tak było zawsze, mimo zmieniających się trendów politycznych i trendów mody. Ten atrybut Dziuni Pietrusinskiej był jak wyzwanie w czasach, gdy ulice i sklepy były szare. Na przekór tej rzeczywistości Hanka Bielicka nakładała nowe kapelusze, śmiała się i bawiła publiczność. Zawsze chciała, aby ludzie choć przez chwilę zapomnieli o własnych kłopotach i uśmiechnęli się. Publiczność zawsze odwzajemniała ten uśmiech i sympatię, z jaką zwracała się do nich.

Używała w występach estradowych dawnej gwary warszawskiej, nawiązując do przedwojennego stylu życia Warszawy. Preferuje żart obyczajowy, unikając polityki. Słynna była jej kolekcja kapeluszy.

Za pracę artystyczną została uhonorowana m.in. Nagrodą Prezesa Rady Ministrów I stopnia (1979); otrzymała Krzyż Kawalerski i Komandorski Orderu Odrodzenia Polski oraz Złoty Krzyż Zasługi.

Zmarła 9 marca 2006, po godzinie 16. W tym samym dniu przed południem przeszła operację tętniaka aorty.
Na scenie zadebiutowała w 1939 roku w Teatrze na Pohulance w Wilnie i w czasie okupacji wystąpiła tam kilkakrotnie w rolach komediowych. Po wojnie przeszła do Teatru Dramatycznego w Białymstoku, od 1949 Bielicka grała w warszawskim Teatrze Współczesnym. W 1954 r. na ponad 40 lat związała się z Teatrem Syrena. Często pojawiała się także na estradzie, m.in. w kabaretach "Szpak", "U Lopka", "U Kierdziołka".

Bielicka najbardziej zasłynęła dzięki kabaretowej postaci Dziuni Pietrusińskiej - komentującej paradoksy rzeczywistości "paniusi miejsko-wiejskiej z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni".

Hanka Bielicka wygłaszała słynne monologi z właściwym sobie temperamentem, w zawrotnym tempie. W roli Dziuni bawiła publiczność i słuchaczy radiowych przez 25 lat; wygłosiła ponad tysiąc monologów. Atrybutami kreowanej przez siebie postaci uczyniła kapelusze i torebki.

Zagrała także w ponad 20 filmach, m.in. w "Zakazanych piosenkach", "Celulozie", "Cafe pod Minogą" i "Małżeństwie z rozsądku" oraz wielu serialach m.in. "Wojnie domowej" i "Badziewiakach".

"Porównując się z innymi ludźmi w kwestii zawodu, uważam się za osobę absolutnie szczęśliwą" - powtarzała Bielicka.

Jak twierdziła, źródłem jej życiowego optymizmu było przede wszystkim udane dzieciństwo.

"Ja miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. To azyl, do którego zawsze można się odwołać, kiedy jest człowiekowi ciężko" - stwierdziła.

Za swoją wieloletnią działalność artystyczną Bielicka została odznaczona w październiku przez ministra kultury medalem Gloria Artis.


Przed chwila przeczytalam w necie o smierci p.Hanny Bielcikiej.Poczatkowo w to nie wierzylam a jednak to prawda.
Szkoda że tak wspaniała osoba jaką była pani Hania Belicka odeszła z naszego świata.Umiała ona roześmiać wszystkich do łez.Chce mi się płakać.Dlaczego tak wspaniałe osoby muszą odchodzić od nas?
Była wspaniała


Często przy okazji śmierci kurtuazyjnie się o kimś mówi dobrze, bo tak wypada. Tu naprawdę nie trzeba. Jej monologi czy w ogóle sposób mówienia był absolutnie niepowtarzalny. Występ u takiego showmana jak Majewski dowiódł że "stara szkoła" kabaretu to było coś Gigantyczna, wręcz niesamowita postać polskiej estrady. Takich ludzi - bez słowa przesady już po prostu nie ma.

R.I.P.
nigdy specjalnie nie ogladalam jej wystepow ale kilka widzialam i musze powiedziec ze byly swietne... [*]
Ja lubiłam już zawsze. Niesamowicie zabawna i wygadana, miala w sobie coś magicznego...
[*]
Hanka Bielicka nie żyje

- Hania od razu stała się ulubienicą publiczności. Miała 30 lat, a wyglądała na 16. I tak jej już zostało - HANKĘ BIELICKĄ wspomina Stefania Grodzieńska.

«Pani Hanko, nauczyła nas pani się śmiać. Kto teraz to za panią zrobi?!

Mówiono o niej: "Pani Hanka od dobrego humoru", "królowa estrady i kabaretu", "mistrzyni monologu". W listopadzie ubiegłego roku skończyła 90 lat. Kto na nią patrzył, nie chciał w to uwierzyć! - Pyta pani, skąd to poczucie humoru? Zawdzięczam je szczęśliwemu dzieciństwu. Razem z siostrą byłyśmy niezwykle kochane. To dało nam azyl, do którego w każdej trudnej chwili mogłyśmy później uciec - powiedziała mi cztery miesiące temu w wywiadzie udzielonym tuż przed urodzinami.

- Z Hanią poznałyśmy się w 1946 r. - wspomina Stefania Grodzieńska. - Występowała z mężem na scenie letniej w Łodzi. Przedstawienie zrobiło furorę, ludzie byli zaskoczeni, że przyjechali jacyś tam aktorzy ze Wschodu, a tak świetnie zagrali. Hania od razu stała się ulubienicą publiczności. Miała 30 lat, a wyglądała na 16. I tak jej już zostało. Kiedyś powiedziała mi, że śmieszy ją to, że ludzie traktują ją jak postacie, które gra: lekkomyślne, roztrzepane, głupkowate. A ona przecież była niezwykle wykształconą, dystyngowaną kobietą. Znała kilka języków.

Witold Sadowy poznał panią Hankę - bo tak ją nazywa - pod koniec lat 40., gdy do Warszawy ściągali aktorzy z całej Polski, bo otwierano Teatr Współczesny. Ona przyjechała z Łodzi razem z mężem Jerzym Duszyńskim. - Spotykaliśmy się w otwartym domu mecenasa Bądzyńskiego na Nowym Świecie. Schodzili się tam wszyscy aktorzy. Nie było nas wielu, dlatego może tak wiele rzeczy robiliśmy razem. Potańcówki w ZASP-ie, wakacje w Sopocie... Jak zapamiętałem panią Hanię? Oczywiście jako osobę szalenie pogodną. Opowiem anegdotę. Ona, jej mąż i Szaflarska przyjaźnili się. Ludzie myśleli, że to Szaflarska jest żoną pana Jerzego. Kiedy dowiadywali się prawdy, byli strasznie zaskoczeni. A pani Hanka? Oczywiście z tego się śmiała.

Była bardzo gościnna. Ilekroć do niej się nie wpadło, zawsze poczęstowała dobrą nalewką albo koniakiem. Miała jedno wielkie marzenie, które niestety nie spełniło się. Po Ćwiklińskiej chciała zagrać babkę w sztuce "Drzewa umierają stojąc". Niestety nie zdążyła.

- Znałam ją od najmłodszych swoich lat. To ona mnie zaprotegowała do "Podwieczorku przy mikrofonie" i jej zawdzięczam, że wciągnęła mnie na estradę - opowiada Bożena Dykiel. - Była naszą nauczycielką - mądrą, inteligentną i wspaniałą. Jak rzadko kto potrafiła sprawy poważne i ciężkie zamienić w żart lub mówić o nich zwyczajnie i w lekki sposób. Uwielbiała kapelusze. Opowiadała nam, jak kapelusz zmienia człowieka. Do dziś wiele z moich koleżanek, które również wyszły spod jej mistrzowskiej ręki, nosi kapelusze. Starają się tak jak ona stać się kimś innym.

Jan Pietrzak: - Jeszcze w zeszłym roku występowaliśmy razem w Cafe Kabaret w Bytomiu. Nigdy nie narzekała na trudy podróży, na zmęczenie. Pamiętam ją jako dobrą, serdeczną koleżankę. Ale to dziwne. Znałem ją 50 lat, ale teraz jakby ogarnęło mnie jakieś ciężkie umysłowe zaćmienie. Nie potrafię sobie przypomnieć niczego. Cały czas o niej myślę jak o błysku radości.»

"Hanka Bielicka nie żyje"
Iwona Bugajska, dab
Metro on-line/09.03
10-03-2006
Wspomnienia o Hance Bielickiej

- To wielka szkoda i zaskoczenie, że nigdy jej już nie zobaczymy. HANKĘ BIELICKĄ wspominają artyści teatru, filmu i estrady.

Aktor, pisarz i dziennikarz Jerzy Ofierski, który występował z Hanką Bielicką przez ponad 20 lat w radiowej audycji "Podwieczorek przy mikrofonie" uważa, że artystka "miała zawsze to, co było jej najbardziej potrzebne - miłość publiczności".

Twórca słynnej postaci sołtysa Kierdziołka z Chlapkowic podkreślił, że Bielicka odwzajemniała miłość swojej publiczności. "Uwielbiała ludzi, widownia ją uskrzydlała" - powiedział PAP Ofierski. Znajomość Ofierskiego z Hanką Bielicką trwała około 40 lat i - jak powiedział PAP - "ta znajomość zaczęła się bardzo niezwyczajnie". - Na początku naszej radiowej współpracy znałem ją dosyć powierzchownie. Jednak kiedy miałem bardzo poważny wypadek samochodowy w Warszawie, Hanka od razu zadzwoniła do mojej żony oferując wszelką pomoc. Wtedy uświadomiła mi, że można na nią liczyć, wtedy zaczęła się nasza przyjaźń - wspominał.

Ofierski zwrócił także uwagę, że Bielicka - pomimo tego, że była bardzo pozytywnie nastawiona do ludzi - broniła swojej prywatności. - Kiedy wyjeżdżaliśmy w jakieś trasy, to jej hotelowy pokój był jej twierdzą; nie lubiła niezapowiedzianych osób - mówił.

- Hanka Bielicka "rozsadzała" ekran filmowy swoją wielką ekspresją - wspomniał artystkę w czwartek w rozmowie z PAP Jan Nowicki, który 38 lat temu partnerował aktorce w jej przedostatniej roli na srebrnym ekranie - w "Panu Wołodyjowskim" Jerzego Hoffmana.

W ekranizacji dzieła Henryka Sienkiewicza Bielicka grała stolnikową Makowiecką, siostrę Michała Wołodyjowskiego. Jan Nowicki wystąpił w tym filmie w roli Kettlinga.

- Czuję ogromny żal, to był wielki człowiek i wspaniała artystka - powiedział Nowicki. - Z drugiej strony dziękujmy Bogu, że przeżyła tyle lat - oby każdy umierał w takim wieku i w takiej formie, jak pani Hania - dodał.

- Fenomenalnie sprawdzała się na estradzie, nie ma wątpliwości, że scena była jej domeną - podkreślił aktor.

Prezes Związku Artystów Scen Polskich (ZASP) Ignacy Gogolewski powiedział, że Hanka Bielicka była osobą "życzliwą dla wszystkich i taką, której nigdy nie opuszczał dobry humor".

- Tak niedawno świętowaliśmy 90. urodziny Hanki Bielickiej! Pamiętam, że to była długa impreza, a Hanka siedziała w pokoju wypełnionym kwiatami i ciągle się uśmiechała - wspominał Gogolewski.

Podkreślił, że jej najbardziej charakterystycznymi cechami był "uśmiech,aktywność i szybka mowa".

- Bielicka to była wielka karta historii polskiego teatru i estrady - zaznaczył.

- Hanka Bielicka była wcieleniem energii i dobrego humoru. Jeszcze na planie "Ja wam pokażę!", mimo choroby, zadziwiała pogodą ducha - powiedziała PAP Grażyna Wolszczak, która zagrała w ubiegłym roku wspólnie z Bielicką w ekranizacji powieści Katarzyny Grocholi.

- Rola w "Ja wam pokażę!" była pierwszą rolą filmową pani Hani po 36 latach - powiedziała Grażyna Wolszczak. - "To było niezwykłe przeżycie dla nas wszystkich, że mogliśmy się z nią spotkać. To był zaszczyt - dodała.

- Hanka Bielicka miała taką energię, że inne osoby, znacznie młodsze, mogły od niej ją czerpać - powiedział PAP Szymon Majewski, autor i prowadzący program telewizyjny w TVN. Kilka tygodni temu Bielicka wystąpiła w programie Majewskiego i było to jej pożegnanie ze sceną.

- Tuż przed nagraniem mojego programu pani Bielicka powiedziała do mnie na stronie, że to jej pożegnanie z publicznością i ostatni występ wogóle.Oczywiście stanowczo zaprzeczyłem - powiedział PAP Majewski.

- Po programie tym, podczas którego Hanka Bielicka kipiała energią, a publiczność długo wiwiatowała na jej cześć, byłem przekonany, że artystkę nie raz jeszcze na scenie zobaczymy. Była niesamowita, tańczyła, krzyczała na mnie, ale też wzruszała się - mówi telewizyjny satyryk.

- To wielka szkoda i zaskoczenie, że nigdy jej już nie zobaczymy - dodał.

PAP
09-03-2006
magiczna kobieta (*) to straszne że ludzie umierają a my tak na prawde doceniamy ich dopiero po śmierci ja nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli że Ona może umrzeć [*]
[*] Świetna kobieta, świetny czlowiek ... [*]
ale teraz przyjamniej w niebie maja wesoł a ona pozostanie na zawze w naszych sercach
Ja znalazłem takie wspomnienie, życiorys pani Hanki Bielickiej.

Hanka Bielicka zmarła 9 marca 2006, aktorka teatralna i filmowa, nazywana "królową estrady i kabaretu" oraz "mistrzynią monologu". Miała 91 lat.

Hanka Bielicka urodziła się pod Łomżą. Przed wojną ukończyła romanistykę i Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w Warszawie. Mogła wyjechać do Paryża na stypendium, gdy przyszła propozycja zagrania w "Obronie Ksantypy" L. Morstina w wileńskim teatrze "Na Pohulance". To miał być jej debiut sceniczny. Zbliżała się wojna, ale za namową ojca wyjechała do Wilna 28 VIII 1939 r. Być może to uratowało Jej życie, bo wkrótce dom w Łomży spłonął, a rodzinę wywieziono na Kazachstanu. Swojej roli w Ksantypie nie zagrała, ale w okresie okupacji, gdy teatr w Wilnie wznowił swoją działalność, aktorka zagrała kilka ról w repertuarze lekkim : komediach i farsach. Po wojnie takich propozycji repertuarowych było w teatrach coraz mniej, a Hanna Bielicka zosta ła już przez reżyserów "zaszufladkowana" jako aktorka komediowa. Wyjeżdża do teatru do Łodzi, gdzie wiele sztuk reżyserował Erwin Axer. W 1952 roku wraz z tym reżyserem i całym zespołem przenosi się do Warszawy do Teatru Współczesnego. W 1954 r. Ludwik Sempoliński proponuje Bielickiej zagranie roli w "Żołnierzu królowej Madagaskaru" w Teatrze Syrena. Tak związała się z teatrem, w którym występowała przez 43 lata.

Hanka Bielicka, choć przez całe zawodowe życie związana była z teatrem, zyskała ogromna popularność dzięki estradzie i radiowemu "Podwieczorkowi przy mikrofonie". Już pierwszy kabaretowy epizod okazał się dla niej szczęśliwy. Podczas występu w krakowskim kabarecie "Siedem kotów" w 1947 r. poznała Bogdana Brzezińskiego, który już wówczas obiecał napisać dla niej coś specjalnego. No i kilka lat później "stworzył" Dziunię Pietrusińską, komentującą rzeczywistość sąsiedzką i ogólnospołeczną z pozycji "paniusi miejsko-wiejskiej z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni" - jak scharakteryzował postać sam autor.

Hanka Bielicka wygłaszała słynne monologi Dziuni z właściwym sobie temperamentem, w tempie zawrotnym, dla niektórych może nawet na granicy percepcji. Wszyscy zgadzali się, że była w tym niepowtarzalna. W tej roli bawiła publiczność i słuchaczy radiowego "Podwieczorku" przez 25 lat. Dochodziły do tego występy estradowe w całej Polsce i za granic ą. Charakterystyczny głos aktorki, który był przeszkodą przy obsadzaniu Jej w wielu rolach teatralnych, tutaj okazał się ogromnym atutem. "Najpiękniejsza chrypka świata" - jak określili kiedyś Jej głos Gozdawa i Stępień - sprawiła, że aktorka była rozpoznawalna wszędzie i często przez przypadkowe osoby nazywana po prostu "Dziunią". Tego wizerunku nie zmąciły nawet role w ponad 20 filmach kinowych i telewizyjnych. Film okazał się "uboczną" formą Jej artystycznej działalności choć zagrała m.in.: w serialach "Wojna domowa", "Palce lizać", "Badziewiakowie", czy też wcześniej w filmach "Zakazane piosenki", "Celuloza", "Cafe pod Minogą", "Małżeństwo z rozsądku" i w 1969r. słynną ciotunię w "Panu Wołodyjowskim".

Kolejne pokolenia widzów w Polsce podziwiały niezwykłą witalność i sceniczny temperament artystki. Dochodził do tego zachwyt dla Jej ...kapeluszy, które były nieodłącznym rekwizytem na scenie i obowiązującym elementem Jej stroju każdego dnia poza sceną. Tak było zawsze, mimo zmieniających się trendów politycznych i trendów mody. Ten atrybut Dziuni Pietrusinskiej był jak wyzwanie w czasach, gdy ulice i sklepy były szare. Na przekór tej rzeczywistości Hanka Bielicka nakładała nowe kapelusze, śmiała się i bawiła publiczność. Zawsze chciała, aby ludzie choć przez chwilę zapomnieli o własnych kłopotach i uśmiechnęli się. Publiczność zawsze odwzajemniała ten uśmiech i sympatię, z jaką zwracała się do nich.
Hanka, trzymaj się tam, na górze...

Panie, zaopiekuj się Hanią...
jeszcze bóg jej to wynagrodzi bo zaslurzyla na wszystko co najlepsze
Mnie na serduchu lezy taka opinia o Pani Hani:
podobno nie ma ludzi niezastapionych jednak w przypadku Pani Hani to wyjątek.Jej nikt nam nie zastąpi,była jedyna w swoim aktorstwie i niech taka pozostanie na zawsze.
Sympatyczna, dobra, wielka pani
- Jako młoda dziewczyna zapowiadała się na znakomitą aktorkę dramatyczną. Zrezygnowała jednak z wielkiego aktorstwa, budowanego na wielkiej literaturze na rzecz postaci z kręgów kultury przedmieścia. I należy to docenić, nie zapominając o wszystkim, co zrobiła dla polskiego kina, teatru i estrady - HANKĘ BIELICKĄ wspomina Gustaw Holoubek.

«ALINA JANOWSKA

- Hanię Bielicką poznałam bardzo dawno, jeszcze w czasie wojny, w teatrze w Wilnie - była ona, Danusia Szaflarska, Jurek Duszyński. A potem spotkałyśmy się tuż po wojnie, m.in. w "Zakazanych piosenkach", a w ostatnich latach miałyśmy nawet wspólną garderobę w teatrze Syrena. Mogłam zatem śledzić myśli Hanki, bo miałyśmy odsłuch tego, co dzieje się na scenie, komentowałyśmy wszystko i bawiło mnie, że ona miała taki sam pogląd na wiele rzeczy jak ja. Nie spodziewałam się tego.

Hania była zawsze uśmiechnięta, zawsze przede mną w garderobie, już ucharakteryzowana rozwiązywała krzyżówki albo czytała romanse, bo nigdy nie siedziała bezczynnie. Oczywiście dopiero na scenie to był ogień i fajerwerk, ale miała też w sobie wiele kobiecego wdzięku i seksu.

I tak się przez lata spotykałyśmy, a to w kraju, a to grając dla Polonii; pamiętam jak kiedyś byłyśmy razem w Ameryce, gdzie jubileusz Hance zorganizował Jan Wojewódka, a Hanka lubiła obchodzić jubileusze...

Ostatni raz widziałyśmy się przed bodaj dwoma tygodniami; spotkałyśmy się w Sejmie, na specjalnym pokazie filmu "Zakazane piosenki". Przyszłam, a Hania powitała mnie słowami: "No dobrze, że jesteś, bo nie ma nikogo, a mieli być jeszcze inni koledzy. Jakbyś i ty nie przyszła, tobym myślała, że już muszę umierać. Tak nieraz mawiała żartem... Ale także serio wspomniała wtedy, że już się jej życie nie podoba, że ma dosyć siebie... Choć mało było czasu na tego typu zwierzenia. Wtedy Hania opowiedziała swoje przeżycia z kręcenia tego filmu, dostała oklaski, wróciła na swoje miejsce, ale po chwili wstała i wyszła. A ja zostałam z Jerzym Kawalerowiczem, który też doszedł, ponieważ był w tym filmie asystentem Buczkowskiego. W głowie mi się nie mieściło wówczas, i teraz mi się nie mieści, że to był ostatni moment, kiedy ją widziałam; że osoba tak żywotna potrafiła tak nagle, niemal w biegu, umrzeć. Inna sprawa, że po ostatnich kłopotach zdrowotnych już tak nie biegała. Chociaż do końca była bardzo dzielna, bo w ogóle nie lubiła, gdy ktoś się mazgaił, rozpływał nad sobą, wolała się pokazywać wszystkim uśmiechnięta i dająca sobie z życiem radę. Jak jej Dziunia Pietrusińska.

MARCIN DANIEC

- Ikonie polskiej estrady, Hance Bielickiej zostałem polecony przez inną ikonę - "menedżerki", panią Marię Kwiecień. A był to czas, gdy nawet wróble nie ćwierkały o mnie, no może dwa... To był początek lat 90. I już po pierwszym występie w programie pani Hani - ależ byłem dumny! - ona zadecydowała, że będę mógł w każdym mówić dwa monologi. Z przekąsem, z tymi swoimi lekko zmrużonymi oczami dodała: "I mniej będę musiała pracować...". To była wspaniała pani; żadnego mądrzenia się, żadnego ustawiania mnie do pionu, za to umiała cudownie dodać odwagi: "Idź, ale nie popisuj się, bądź sobą, i pamiętaj, żebyś się nigdy nie zmanierował". I nieraz podkreślała, aby zawsze szanować każdego widza, by w każdym występie dać z siebie wszystko. I tak zawsze sama postępowała. Potem przez lata się nie widzieliśmy, aż do 2001 roku, kiedy to pani Hania była jurorem na Festiwalu Dobrego Humoru w Gdańsku. Jako nagrodzony przez kilka minut występowałem i byłem szczęśliwy widząc, jak siedząca w pierwszym rzędzie pani Hania śmieje się najgłośniej. A w branży zdarza się to szalenie rzadko. Potem spotkaliśmy się podczas festiwalu w Opolu, w koncercie "Jedynek", który prowadziłem. I wtedy mogłem sam panią Hanię zapowiedzieć. Ktoś potem mnie zapytał: "Coś ty się jej tak podlizywał?". A ja z szacunku i sympatii, najszczerszej jak umiem, mówiłem, że jest pani Hania wspaniała, cudowna, nieprawdopodobnie utalentowana, z charyzmą, z niebywałym poczuciem humoru - na scenie niczego nie udawała. I zarówno prywatnie, jak i na scenie - urocza gaduła. Ani pół mililitra wody sodowej, życzliwa, radosna, lekka jak powiew wiosny. Sympatyczna, dobra, wielka pani.

GUSTAW HOLOUBEK

- Nie spotykaliśmy się z panią Hanką prywatnie, ale przyjaźniłem się z Nią jak miliony Polaków, czyli oglądając Ją w telewizji, na estradzie. Zawsze byłem pełen podziwu dla Jej wspaniałego stosunku do zawodu. Jako młoda dziewczyna zapowiadała się na znakomitą aktorkę dramatyczną. Zrezygnowała jednak z wielkiego aktorstwa, budowanego na wielkiej literaturze na rzecz postaci z kręgów kultury przedmieścia. I należy to docenić, nie zapominając o wszystkim, co zrobiła dla polskiego kina, teatru i estrady. Należy westchnąć za Jej duszę i prosić Pana Boga o łaskawość dla Niej.

IGNACY GOGOLEWSKI

- Z panią Hanką spotykałem się podczas występów estradowych, za kulisami zamienialiśmy niejednokrotnie wiele ciepłych słów. Ostatnio odwiedziłem Ją, gdy obchodziła 90. urodziny. Przyszedłem do Jej pięknego apartamentu wraz z delegacją ZASP-u, przynieśliśmy kwiaty, upominki, a Ona ugościła nas smakołykami. Wyglądała cudownie, była radosną gospodynią swojej uroczystości. Zawsze jasna, serdeczna, promienna, bardzo życzliwa młodzieży. Była wielkim ambasadorem naszej kultury za granicą, postacią więcej znaczącą dla Polski niż pięciu ostatnich naszych premierów. Zabrano nam promyk słońca, które oświetlało to społeczeństwo i Polonię za oceanem. Zapamiętam Ją jako najradośniejszą osobę, którą spotkałem w mojej pięćdziesięcioletniej karierze.

Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, pogrzeb Hanki Bielickiej odbędzie się w najbliższy czwartek [16 marca].»

"Sympatyczna, dobra, wielka pani"
(WAK, JOC)
Dziennik Polski online
11-03-2006
Ostatnie spotkanie

Wyznała mi kiedyś, że Jej marzeniem jest zagrać, podobnie jak Mieczysława Ćwiklińska, w sztuce "Drzewa umierają stojąc". Już nie zagra - HANKĘ BIELICKĄ wspomina Jolanta Ciosek.

«Z Hanką Bielicką [na zdjęciu] spotkałyśmy się przed kilkoma laty w Jej warszawskim mieszkaniu - cudownym, pełnym antyków, luster, prześlicznych bibelotów i kwiatów. Wszędzie stały wazony z różami, liliami, frezjami i makami. Powitała mnie jak to Ona: z uśmiechem, życzliwością, a gosposia od razu zaserwowała na stół ciasteczka, nalewkę domowej roboty i znakomitą kawę. - Dziecinko, a o czym ja będę pani opowiadała? Przecież o wszystkim już "wyszczekałam" przez całe moje estradowe życie - żartowała, krzątając się po salonie. Wyjęła z szuflady dwie fotografie: jedną z 1949, drugą z 1988 i dodała z rozbrajającym uśmiechem: - Nie ma wielkiej różnicy, prawda. Tylko moda w latach trochę się rozpłynęła: na tej wcześniejszej wyglądam jak sentymentalna wariatka, która myślała, że zrobi Bóg wie jaką dramatyczną karierę, a na tej sprzed kilku lat uśmiecha się śmieszna, starsza pani. Trzeba umieć pogodzić się z myślami, że starość jest życzliwsza brzydocie. I choć aktorka twierdziła, że niewiele ma do powiedzenia, to jednak zaczęła wspominać: wspaniałe dzieciństwo spędzone wśród kochającej się rodziny, wojenną gehennę, podczas której straciła ojca wywiezionego pod Kołymę, powojenną tułaczkę, małżeństwo z Jerzym Duszyńskim, także aktorem, i lata spędzone w teatrach, kabaretach, na estradzie. Marzyła o karierze aktorki dramatycznej, ale Ludwik Sempoliński przepowiedział Jej inną drogę. - Od początku miałam ciągoty do dialogowania z publicznością, bo języka w gębie nigdy mi nie brakowało. Kiedy budowano Polskę Ludową, jeździłam z koncertami i dodawałam otuchy sponiewieranym wojną rodakom. I jak już wtedy rozpędziłam się z tym gadaniem, to do dziś nikt mnie nie potrafi zatrzymać.

Rozmawiałyśmy przez kilka godzin, pokazała mi część swojej słynnej kolekcji kapeluszy, opowiadała o wyjeździe do Ameryki, gdzie regularnie dawała koncerty i o niezliczonych artystycznych podróżach odbytych w życiu. - Całe życie jedną walizkę rozpakowywałam, druga zapakowywałam i wio: do Krakowa, Rybnika albo do Chicago. Kiedyś, po powrocie z jednej podróży, mama mówi do mnie: Usiądź tu, naprzeciwko mnie. Pytam: Co się stało? A ona odpowiada: Chcę zobaczyć jak wyglądasz en face, bo wciąż widzę cię tylko z profilu, jak wpadasz i wypadasz z domu.

Pani Hanka opowiadała o swoim życiu z szybkością karabinu maszynowego, wciąż robiąc dygresje i zmieniając tematy. Tryskała energią. Kiedy spytałam, czy nie żałuje, że po pierwszym małżeństwie nie założyła rodziny, usłyszałam energiczną odpowiedź: A na cholerę! Pani myśli, że jak rodzina przychodzi do mnie, to ja mam spokój, czuję się prywatnie? A skąd. Też muszę odstawić choćby jeden monolog. To przecież lepiej występować dla tłumów publiczności, która chce jeszcze za to płacić!

Kiedy opuszczałam dom pani Hanki, usłyszałam przestrogę: Tylko uważaj dziecinko, bo dziś w tych pociągach grasuje tylu bandziorów. Potem rozmawiałyśmy wielokrotnie telefonicznie, gdy dzwoniłam z okazji Jej imienin, urodzin, po operacji, którą przeszła po feralnym upadku. Zawsze bardzo cieszyły Ją te telefony, była wdzięczna, że Kraków o Niej pamięta. Po raz ostatni rozmawiałyśmy w listopadzie ubiegłego roku, tuż przed Jej 90. urodzinami. Gdy zadzwoniłam z życzeniami, usłyszałam: Dziecinko, współczuć mi należy, a nie gratulować, że tak długo żyję na tym świecie. Pan Bóg jest dla mnie bardzo łaskawy. Była w dobrej formie, choć od operacji minęło zaledwie kilka miesięcy. Zakrzykiwała mnie swoimi planami kolejnych koncertów, spotkań z publicznością, bez której nie potrafiła żyć. Podczas wcześniejszych rozmów wyznała, że Jej marzeniem jest zagrać, podobnie jak Mieczysława Ćwiklińska, w sztuce "Drzewa umierają stojąc". Już nie zagra.»

"Ostatnie spotkanie"
Jolanta Ciosek
Dziennik Polski online
11-03-2006

--------------------------------------------------------------------------------
http://ww6.tvp.pl/1238,20060310313288.strona
Ona była wspaniała, fenomenalna. Widziałam coprawda niewiele jej wystepów, ale zawsze byłam pod wielkim wrażeniem. Zawsze!
Szkoda, wielka szkoda, że jej już z nami nie ma (*)
Jednak jak powiedział jeden z jej przyjaciół:
"Nie miejmy pretensji do Boga, że nam ją zabrał. Dziękujmy, że nam ją dał" Oby więcej takich ludzi. (*)

Oczywiście nie można pominąć faktu, iż p. Hania Bielicka nie znosiła komplementów. Często, prawie zawsze odpowiadała na nie "odwal się"
"Zakazane piosenki"

"Gangsterzy i filantropi"

"Małżeństwo z rozsądku"

"Palce lizać"

"Sukces"

"Ja wam pokażę"

Hanka Bielicka Edipresse

Już nikt tak nie będzie nosił kapeluszy... 9 marca, w wieku 90 lat, odeszła największa gwiazda polskiej estrady. Przeczytajcie ostatni wywiad, jakiego udzieliła Lilianie Śnieg-Czaplewskiej.

Słynna chrypka – rozpoznawalna, jak znak firmowy. Polski Rod Stewart w spódnicy. Głos jak dzwon. I to wszystko o Pani…
Nie da się ukryć, że mój głos to nie są słowicze trele. Pomyśleć, że całe życie miałam kłopoty z gardłem. Przez 20 lat leczyłam je w Szczawnicy, potem przez 35 lat w Ciechocinku, choć wtedy doszły już zmagania z reumatyzmem. Na szczęście zawsze o siebie dbałam.

– Chrypka, kapelusze i Pani słynny optymizm. Już na sam dźwięk nazwiska człowiek się uśmiecha…
Dzięki za dobre słowo, zawsze powtarzam, że nad pogodą ducha trzeba ciężko pracować i ja to robię od 70 lat albo i dłużej, bo dzieckiem też byłam pogodnym, ale… dzisiaj to wszystko przeszłość. Od dłuższego czasu prowadzę życie niemal już wyłącznie przez telefon. Żyję wspomnieniami, kiepsko widzę i sił mi nie przyrasta. Tak bym chciała umrzeć, jak najprędzej. Nic mnie nie bawi, nic nie ciekawi.

– Oj, chyba dziś się Pani źle czuje…Ja się cały czas źle czuję! Normalnie się źle czuję. Osiem miesięcy leżałam w szpitalu, drugie tyle w domu. Cała jestem pokrojona wte i wewte. To się stało, gdy miałam mieć występ w Końskich z Jackiem Wójcickim. On miał półrecital, ja – jedno wyjście. Przyjechałam do hotelu wcześniej, aby odpocząć po podróży i przygotować się należycie. Nie wiem, czy najpierw upadłam i potem straciłam przytomność, czy na odwrót. Na drugi dzień znalazła mnie organizatorka. Przyszła, aby zabrać mnie na koncert i zobaczyła leżący od siedmiu godzin na podłodze zewłok. Uratował mnie wspaniały doktor Sosnowski z miejscowego szpitala. Gdy się ocknęłam, stał przy moim łóżku i mówi: „Widzę, pani Haniu, że się pani obudziła. W środku prawie wszystko się poobrywało. Co mogłem, poprzyszywałem, co mogłem, poobcinałem, esicę sfastrygowałem, śledzionę podpiąłem, z resztą musi pani sobie radzić sama. Witamy w domu”.
Na takie dictum rozglądam się, widzę, że leżę za parawanem, odgrodzona prześcieradłem, wokół wiele par oczu na mnie patrzy, choć to druga w nocy. Pytam: „Słyszeliście dowcip? Blondynka leży z amantem w łóżku. Jej mąż pyta: »Co wy tu robicie?« »A nie mówiłam ci, że to i*** – mówi żona do kochanka – on nawet nie wie, co my tu robimy«”. Zgromadzeni spojrzeli na siebie i pewnie pomyśleli, że coś ze mną nie tak, ale doktor Sosnowski oznajmił ucieszony: „Będzie żyła!” I tak się zaczęło życie! Wzięłam się w garść i zregenerowałam co nieco, mimo zaawansowanego wieku. Na tę okoliczność ukułam sobie nawet dowcipas: budzę się z omdlenia i co widzę? Przy pięknej bramie z przybraniem, bramie niebios, siedzi starszy pan z małym chłopcem i pyta go: „Kto tam obok leży?” Chłopiec mówi: „To ta artystka z Polski, Bielicka”. Piękny starzec na to: „Ale głupio bez kapelusza wygląda, niech wraca do domu, ubierze się, jak trzeba i dopiero wraca”.
– Pamiętam pewne Pani wstrząsające zdjęcie ze szpitala, opublikowane w jednej z popołudniówek.
To bez peruki i makijażu? Jedna pani aż z Ameryki napisała do mnie list: „Jak pani mogła pozwolić tak się sfotografować, tak obedrzeć z mitu, tego nie wolno robić kobiecie, nie tylko aktorce, która żyje ze sceny!” A cóż ja mogłam? Po operacji, nieprzytomna, tylko co otworzyłam oczy, a tu zza parawanu wychyla się głowa z aparatem i taka dziewczynka szlocha, całuje mnie po ręce: „Błagam, niech mi pani da sobie zrobić zdjęcia, bo jak wrócę z pustymi rękami do redakcji, to mnie wyrzucą z pracy”. I co by pani zrobiła na moim miejscu? Pozwoliłam. A potem, zobaczywszy gazetę, jak każda kobieta, żałowałam.
Niestety, teraz trzeba by ponownie przyszyć to i owo, ale doktorzy boją się, że się mogę nie obudzić. Po każdej narkozie jest coraz gorzej z moją pamięcią. Całe życie pamiętałam wszystkie swoje monologi, a było ich blisko 150! Teraz pamiętam może dwa, trzy… Oj, mogło mi się to wszystko nie zdarzyć, mógł mnie los oszczędzić!

– Wiem, że mimo kłopotów ze zdrowiem od czasu do czasu wyprawia się Pani na drugi kraniec kraju do swojej ukochanej publiczności, co czeka z otwartymi ramionami. To prawda, że im dalej od Warszawy, tym więcej prawdziwych wielbicieli?
Nieprawda. Mam serdeczną publiczność w Warszawie, tylko że ja się tu prawie wcale nie udzielam. Jakbym zapomniała, że nie ma już „Podwieczorku przy mikrofonie” ani moich spektakli w Syrenie. Jak jest okazja, wystąpię w lokalu, w kabarecie albo bezpłatnie na corocznym charytatywnym koncercie „Złota jesień radość niesie” w Kongresowej. Śmieję się, że większość występujących w nich artystów powinna w pierwszej kolejności dostać pieniądze z tego koncertu.

– Stworzyła Pani na estradzie przekonujący typ warszawskiej przekupki Dziuni Pietrusińskiej.
Przekupka to raptem jeden cykl monologów! Drugi – uliczna śpiewaczka „Dnia pierwszego września roku pamiętnego” z „Zakazanych piosenek”. Trzecia – kwiaciarka warszawska, obywatelka Warszawy. Takie jak ona siedziały na rogach, sprzedawały kwiatki, składały się na koloryt lokalny. Dzięki nim przechodnie wiedzieli, jak się zmieniają pory roku, a Warszawa była pełna życia: wiosną – przylaszczki, fiołki, tulipany; jesienią – astry i chryzantemy… Miasto żyło życiem normalnego obywatela. Teraz zastąpił je strumień samochodów. Zmieniło się życie.

– Hanka Bielicka – z krwi i kości warszawianka.
Rodem z Łomży! To moja mała tajemnica, bom w głębi łomżynianka, z wierzchu warszawianka. A i to nieaktualne, bo tej Warszawy już nie ma! Przeszłość, historia.

– Lubi Pani tę swoją Dziunię?
No oczywiście, nie mam wyjścia.

– Mówiono o niej: „Paniusia wiejsko-miejska z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni”. Kto ją stworzył?
Bogdan Brzeziński – krakowski satyryk. W 1952 roku usłyszał w moim wykonaniu pyskówkę Jurandota „Ona pierwsza”. Zadeklarował: „Muszę napisać coś dla Bielickiej”. I co tydzień, przez 25 lat, pisał kolejny kawałek Dziuni. Nie zabawne? Łomżynianka jest typową warszawianką, a teksty pisze krakowianin!
Tych monologów słuchały babki, córki, słuchają dzieci, całe pokolenia. I nadal się śmieją, bawią, ryczą ze śmiechu, a ja jestem pełna podziwu. Bo przecież nie mówię nic nowego, w kółko te same teksty.
Miałam świetnych autorów do dyspozycji, w teatrze Syrena chyba z dziesięciu, w tym Żywulska, Wiech; potem Gozdawa i Stępień; wreszcie Groński i Korpolewski. Ostatnio coś dziwnego dzieje się ze mną. Budzę się w nocy i powtarzam wiersze z 1937 roku, które recytowałam pod okiem Zelwerowicza w szkole teatralnej i z którymi jeździłam na koncerty.

– Pani Hanko, chwila wspomnień: zamożna kamienica, Pani i starsza siostra Marysia – panny z dobrego domu z aspiracjami – ćwiczycie wprawki na pianinie…
Przeciętny, przedwojenny inteligencki dom.

– Nie taki przeciętny, jeśli się zważy wysoki poziom wymagań i edukacji. Obie panny Bielickie uczyły się w domu angielskiego i francuskiego, Pani zna pięć języków, w tym włoski i hiszpański. Obie miałyście nienaganne maniery. Tata był przed wojną posłem na Sejm.
Wszystko prawda, ale... To babci dom był zamożny, nie nasz. Nasz był przeciętny, choć ambitny. W Łomży mieszkaliśmy przy głównej ulicy, której już dawno nie ma. Pierwsze bomby niemieckie poszły w kamienicę babci przy placu Kościuszki. Dziś też jest tam trasa przelotowa. Nie ma żadnych „starych śmieci” – miejsc na wspominki.

– Rodzice musieli jednak zaszczepić małej Hani ambicję życiową, bo ukończyła romanistykę i równolegle Instytut Sztuki Aktorskiej. Dwa fakultety, i to celująco! A potem inteligentna, ambitna dziewczyna wcieliła się na estradzie w Dziunię Pietrusińską…
Niech się pani nie zdaje, o nie, że moja mama była z tego powodu tak bardzo zadowolona. „Hanusiu, tak się z ciebie śmieją. Żebyś ty była taka, jak Śląska albo Mrozowska, to ja bym była szczęśliwa i tatuś też by był! A tak już się z ciebie śmieją!” „Mamusiu, nie ze mnie się śmieją, tylko z tego, co mówię”. „Ale trochę i z ciebie się śmieją”. Co racja, to racja. Mamie się nie przyznawałam, ale pani mogę.

– Do takiego zawodowego manewru trzeba było jednak mieć dużo odwagi cywilnej.
A ja o tym w ogóle nie myślałam! Sempoliński twierdził, że od początku byłam estradówką i niepotrzebnie siedziałam te pierwsze lata w teatrze dramatycznym. Umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością, granie do niej, a nie z partnerem lub partnerką – jego zdaniem – były cenne. Zdolności takie jak moje – kabaretowo-rewiowo-farsowe, słowem charakterystyczne, zdarzają się raz na trzysta osób trafiających do szkoły teatralnej.
– Z kim Pani studiowała?
Z Danusią Szaflarską, Ireną Brzezińską, Jurkiem Duszyńskim. Gdy kończyliśmy szkołę, Duszyński powiedział mi: „Wiesz, Hanusiu, jeżeli bym się kiedyś w życiu miał ożenić, to tylko z tobą”, ale każde rozjechało się na wakacje w swoją stronę. I nagle spotkaliśmy się 28 sierpnia 1939 roku w Wilnie, a tam bomby poszły dnia 1 września roku pamiętnego. Dalej wciąż trzymaliśmy się razem, to znaczy ja wyszłam w tym Wilnie za Jurka za mąż.

– A więc jednak była to miłość.
Może i była. Po wojnie przyjechaliśmy do Warszawy i zamieszkaliśmy z moją mamusią, która wraz z siostrą jakimś cudem ocalała w Kazachstanie i odnalazła mnie.

– Duszyński był przepięknym mężczyzną.
Przystojny, wysoki, miał prawie 190 centymetrów wzrostu. Pichelski, Żabczyński, Duszyński to przedwojenni amanci. Jurek zyskał sławę dzięki „Zakazanym piosenkom”, ale potem okazało się, że ról dla niego nie ma. Nie miał urody robotnika, a „salonowych amantów” nie potrzebowano. Czy pani wie, że młodzież dziś go w ogóle nie pamięta? Nawet to, że zagrał Piłsudskiego w filmie o prezydencie Narutowiczu w „Śmierci prezydenta”, mu nie pomogło.

– Byliście ze sobą 20 lat. sz*** czasu.
Gdyby to moja mamusia była żoną Jerzego, trwałoby to do końca świata. Zakochana w nim była. Dogadzała mu, obiadki, kolacyjki, smakołyki. „Dlaczego ty go zostawiasz, dlaczego?” – nie mogła mnie zrozumieć. A ja? Mężczyźni nigdy nie byli dla mnie problemem. Uczyłam się, gadałam, śpiewałam, jeździłam, a potem patrzę… już jestem stara. Zawsze, przez całe życie, od mężczyzn ważniejsze były dla mnie gosposie. Miałam trzy: pierwsza była ze mną 20 lat, druga – 25. Ostatnia, Joasia, też jest u mnie już ponad 10 lat i też za nią przepadam.

– Nie przejmuje się Pani mężczyznami, za to bardzo polityką. Boleje nad tym, że politycy się kłócą.
Polityka to coś okropnego. Doprowadza do tego, że prosty człowiek mówi: „Nie dosyć, że nic dobrego nie robią, to jeszcze za moje pieniądze się kłócą”. Ja też. Znów mój humor nie będzie potrzebny. Byłaś młoda, kłócili się. Jesteś stara, a oni ciągle się kłócą. Wszystko, co w tobie było najlepszego, już jest nikomu niepotrzebne. Życie ucieka. Dziś żyjemy w innym świecie. Kiedyś, jak do czegoś człowiek doszedł, myślał, że będzie to miał, że pewnie stoi na dwóch nogach. A teraz nie bardzo, oj nie bardzo…

– Wszystko można człowiekowi zabrać, Pani to wie najlepiej.
Tak. I przez lata musiałam to ukrywać. Cała rodzina wywieziona. Bracia w Kozielsku, matka w Kazachstanie, ojciec na Kołymie. Ten, co przyszedł po mojego ojca, zabrał go w pół godziny, spytał tylko: „Czy ty, Romuald Bielicki, walczyłeś w 1920 roku? Tak?” „Tak”. „Ubirajsia”.
Teraz jest zupełnie inne życie. Już bym z przyjemnością zamknęła oczki, jutro, zaraz! Mówię to zupełnie pozytywnie i optymistycznie. Nie przemawia przeze mnie żółć ani zniechęcenie, tylko uważam, że wszystko ma swoją czasową cezurę. Jest jeszcze publiczność… secesyjna, co razem ze mną odejdzie. Wzruszyłam się na swoje 90. urodziny.

– 9 listopada 2005...
…tyle dostałam życzeń. Od pana prezydenta, który odchodził, od pana premiera, który przyszedł, od ministrów, co odeszli albo przyszli, od wojewody i mnóstwa innych osób, co są. Jestem zdumiona, bo zdawało mi się, że poszłam w zapomnienie

– Tyle dowodów miłości, a Pani mówi o odejściu.
Odejście, sprawa fizjologiczna. Ze mną jest jak z operami. Już nie powstają nowe. Skończyła się pewna epoka. Nastała inna. Przyjdą nowi idole.

– Co Panią martwi jako Hankę Bielicką?
Ja się nie martwię, że mnie już za chwilę ma nie być. Ani jako aktorka, ani kobieta, ani człowiek. Jestem taka stara, że się dziwię, że jeszcze jestem! Ale staram się, staram. Umaluję oko, usta, paznokcie, włożę kapelusz, żeby to i owo zatuszować. Rzemiosło ciągle we mnie tkwi. Trzeba o siebie dbać. Niczyja litość nie jest potrzebna: „Patrzcie, ona jeszcze klawo wygląda, ma dobre sukienki i fajne kapelusze. To znaczy, że jeszcze się trzyma, jeszcze jest na topie”. Sama chcę do końca trzymać fason.

– W jakim stopniu żyje Pani przeszłością?
Nigdy nie miałam skłonności do konfabulacji, kreowania przeszłości: „Ach, jaka ja kiedyś byłam piękna. Och, ilu to się we mnie kochało!” Przeszłość to przeszłość, okres zamknięty. Czasem, jak leżę w łóżku w nocy, to myślę: fajnie było, wesoło. Pełno zwierząt, ptaków, kociaków, radości… I mam ochotę zaśpiewać przebój Edith Piaf „Non, je ne regrette rien” – „Niczego nie żałuję”.
Powiem pani coś autentycznego i czarującego: gdy niedawno byłam w Łomży, delegacja dzieci zapytała: „Czy możemy zrobić w naszej szkole izbę pamięci Hanki Bielickiej?” „Możecie, tylko ja muszę najpierw umrzeć!” „To co mamy zrobić?” „Poczekać!” „No to poczekamy”.

Rozmawiała LILIANA ŚNIEG-CZAPLEWSKA


Hanka Bielicka
Już bym odfrunęła - OSTATNI WYWIAD
Kiedy umawiała się na rozmowę przed premierą "Ja wam pokażę!", w którym zagrała ciotkę głównej bohaterki, była jak zwykle pełna życia, energii i humoru. Podczas spotkania wiele mówiła o śmierci i przemijaniu, ale ciągle była tą HANKĄ BIELICKĄ, którą na zawsze zapamiętamy: uśmiechniętą, dowcipną, mającą ciepły dystans do świata i ludzi. Nic nie wskazywało na to, że będzie to jej ostatni wywiad.
Przyjęła mnie bardzo ciepło. Gdy wchodziłem po schodach, już stała w drzwiach, skarciła, że nie skorzystałem z windy. Poczęstowała herbatą, ciasteczkami. Nie było widać po niej wieku. Za nic nie dałbym jej dziewięćdziesięciu lat. Mocnym głosem opowiadała o swoim życiu. Zdawało się, że mocno stąpa po ziemi. Że wciąż tryska swym niespożytym humorem. Ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest w niej dużo smutku i bólu. Tak dużo, że z całych sił odpychała go od siebie, wymazywała z pamięci. Mówiła dużo o śmierci. Że już się z nią pogodziła, że czeka na jej przyjście. Skąd mogłem wiedzieć, że jej słowa tak szybko się spełnią? Śmierć zawsze zaskakuje. Zachowam ją w pamięci jako elegancką, kochaną i pełną życia aktorkę. I wierzę, że tam, gdzie jest, ma swoją publiczność i bawi ją do łez swym wspaniałym trajkotaniem.

GALA: Nie poddaje się pani chorobie?HANKA BIELICKA: Miałam operację brzucha, wdała się bakteria, lekarze jeszcze raz chcą mnie kroić. Ale boją się, jak mówią, głębokiego uśpienia. Bo taka narkoza zabija całkowicie pamięć. Czy pan wie, że zapomniałam prawie wszystkie monologi? Może trzy pamiętam, a ze dwa tysiące nauczyłam się w ciągu czterdziestu lat. Czasem w nocy się budzę i słyszę, że powtarzam jakieś wiersze. Słyszę takie: "pszszszsz". Zastanawiam się, kto to mówi? A to ja mówię tekst.

GALA: Czy ta narkoza niszczy też wspomnienia?H.B.: Nie, nie. Dzieciństwo pamiętam doskonale. I Łomżę, i gimnazjum. Bo my mieliśmy kamienicę, ale bomba poszła prosto w ten dom babci. Naprzeciwko były dwie śliczne aleje wysadzane kasztanami i gimnazjum żeńskie, które stoi do dziś dnia. Za kwadrans ósma zawsze byłam pod bramą, woźny przychodził, otwierał i mówił: "O, to jest uczennica!".

GALA: Lubiła pani szkołę?H.B.: Tak, wszystko poza matematyką. Przez całą szkołę znakomicie ściągałam matmę, więc mi się udawało. Za to na maturze wpisałam tylko nazwisko i adres.

GALA: To jak pani zdała?H.B.: Na swoją odpowiedzialność przepuścił mnie wizytator, który odpytywał mnie na ustnym egzaminie i widział, co się ze mną działo. Miałam bielmo na oczach, byłam bliska zemdlenia. Ze wszystkiego miałam piątki, a że wybierałam się do konserwatorium i na romanistykę, powiedział, że matematyka nie będzie mi specjalnie potrzebna.

GALA: A Łomżę, jak pani wspomina?H.B.: Jako coś czarującego, bo niedaleko był las, jezioro, grobla. Tam kopali torf, były kaczeńce, fiołki. I zaraz puszcza. Przez to miasto było intymne, ciepłe. W niedziele siadaliśmy na wozy, piękne konie je ciągnęły, a my leżeliśmy na słomie, mieliśmy kosze pełne jedzenia, serdelków. Była wódeczka i lemoniada. Cała nasza rodzina jechała: wujostwo, ciocia, matka moja chrzestna. I koledzy tatusia, z którymi grał w karty. Dorośli rozkładali się na trawie, a dzieci bawiły w małym strumieniu. Jezu, jakie to było cudowne! Dzieciństwo miałam sielskie, anielskie. Miałam siedem lat, występowałam i śpiewałam: "A ja jestem malutka, błękitna niezabudka. Zerwali mnie znad potoczka, mówiąc, że mam żabie oczka. Upraszam bardzo skromnie, nie zapomnijcie o mnie". No proszę, pamiętam. Nie jest tak źle z tą moją pamięcią.

GALA: Pani Hanko, przeżyła pani kilka epok, widziała pani cały dwudziesty wiek. Jak pani ocenia dzisiejsze czasy?H.B.: Wydają mi się bardzo niebezpieczne dla młodzieży. W sprawach miłości, współżycia za szybko wszystko się dzieje. Niepotrzebnie. Zwłaszcza dziewczęta nie zdają sobie sprawy, że są okradzione z czegoś, same siebie okradają. Z wrażliwości, delikatności, niedomówień. Życie robi się byle jakie.

GALA: A w pani życiu miłość na ile była ważna?H.B.: Bardzo trudno mi odpowiedzieć. Jak mój były mąż Jurek Duszyński umierał, odwiedziłam go w szpitalu. Jego żona wyjechała do pracy, a jego syn był na koloniach. Poszłam, leżał jak taki świątek, spalony rakiem. Siedziałam dwie godziny i tak mnie zamurowało, że nie wiem. To był duży pokój, leżało tam wielu mężczyzn, tacy, co mają odejść. Wszyscy unieśli się na łokciach i patrzyli na nas. Coś mi stanęło w gardle, nic nie mogłam wykrztusić. Zapytałam tylko, czy chce wody. On patrzył na mnie i w końcu powiedział: "Idź już, bo widzę, że spieszysz się do teatru". Właściwie byliśmy dobrym małżeństwem, ale koleżeńskim. Takie wojenne małżeństwo.

GALA: Co to znaczy?H.B.: Razem skończyliśmy szkołę teatralną Zelwerowicza w Warszawie, gdy wybuchła wojna, pojechaliśmy do Wilna. Tam dyrektor mówi: "Niepotrzebnie państwo przyjechali, jest wojna. Ale jak już jesteście, zostańcie, może w grupie będzie łatwiej". Były z nami dwie koleżanki i one zadecydowały: "To my w jednym pokoju, a ty z Jurkiem w drugiem". Byłam oburzona: "Z mężczyzną? Bez ślubu nie mogę!". Na to Jurek: "To przecież możemy się pobrać". No i się pobraliśmy. Myślę, że oboje bez rodzin czuliśmy się zagubieni, szukaliśmy oparcia jedno w drugim. Wesele było u Ordonki. Każdy przyniósł jedno jajko, ogórek, kawałek chleba, kiełbasy. W pustym salonie siedzieliśmy po troje na jednym taborecie, bo już nie było krzeseł. Byliśmy dobrym małżeństwem, on był sympatycznym chłopcem, ale to było koleżeństwo. Byliśmy ze sobą siedem lat, w końcu powiedziałam: "Jurek, nie zawracajmy sobie tym głowy, to już nie jest małżeństwo".

GALA: Był najważniejszym mężczyzną pani życia?H.B.: Chyba tak, ale brakowało w tym głębszego zaangażowania. Był okres, że był bardzo popularny. Przychodziły setki listów, całe walizki ich wyrzuciłam. Gimnazjalistki pisały: ?"y jesteś zbrodniarką, że wyszłaś za mąż za naszego ukochanego Jurka. Jak śmiałaś nam go zabrać? A i tej Szaflarskiej odbiłaś!". Bo one myślały, że jak oni w "Skarbie" grali małżeństwo, to i w życiu byli razem. Z naszego rozwodu naprawdę to była niezadowolona moja mama. Zakochana była w Jurku. Mówiła: "Po co ty się rozchodzisz, przecież ty nigdy znowu nie wyjdziesz za mąż. Za dużo biegasz, za dużo niepokoju w twoim życiu, dla ciebie liczy się tylko praca".

GALA: Przywoływała panią do porządku?H.B.: Pilnowała, żeby mi się w głowie nie przewracało, kiedy "Podwieczorku" słuchała cała Polska. Na premierze w Buffo wszyscy biją brawo, ona siedzi i nic. Patrzę przez dziurkę w kurtynie, potem pytam: "Dlaczego ty nie biłaś brawa?". Ona oburzona: "Własnemu dziecku? Nigdy!". "Ale nikt na sali nie wie, że ty jesteś moją mamą" - tłumaczę. "Fakt - mówi mama - nie pomyślałam". Schodzę ze sceny w euforii, a ona skrzywiona: "Śmieją się z ciebie. Gdybyś ty była taka, jak Mrozowska, Śląska, to i tatuś by się więcej cieszył". "Ale jestem bardziej znana" - tłumaczę. "Ale śmieją się z ciebie". Tak mnie utrzymywała w równowadze.

GALA: Podobno satyrycy, którzy pisali dla pani teksty, byli niezadowoleni, że tak szybko pani je mówi, bo płacono im od czasu trwania skeczu.H.B.: To Gozdawa i Stępień! Mówili: "Posłuchaj Kwiatkowskiej, jak cyzeluje, wyciąga puenty. Dostanie tekst na pięć minut, a mówi siedem. Ty mówisz w trzy i jesteś taka zadowolona!". Podobno nawet cenzura wolała, gdy ja odtwarzałam tekst, bo mówiłam tak szybko, że nikt nie zapamiętał, jak była jakaś polityczna aluzja. Kiedyś przyjeżdżam do Słupska i słyszę, że mam ingerencję prokuratora, że nie wolno mi występować. Bo gdzieś przy jakimś tekście o obozach podobno się zaśmiałam. A to przez radio poleciało na cały kraj. Cenzor postraszył, że mnie zamknie, ale grać pozwolił.

GALA: Pani rodzinę wywieźli w czasie wojny Rosjanie. Wróciła tylko matka. Wspominała swój pobyt w Kazachstanie?H.B.: Nie rozmawiałam o tym z matką. Nie miałam śmiałości pytać. Bałam się, że jak przebiję ten mur, który oddzielał nas siedem lat, to nie będę już tą Bielicką z estrady. Humorystyczną aktorką o wielkiej pogodzie ducha. Ojciec zginął w łagrze na Kołymie, bracia w Kozielsku. Bardzo musiałam się pilnować, żeby się bardzo śmiać. Aż się nie chce wierzyć, że można być osobą uosabiającą największy humor w Polsce i być tak obciążoną. Życie jest tak bogate i tak straszne jednocześnie.

GALA: Pani matka była równie długowieczna, jak pani?H.B.: Niemalże dożyła dziewięćdziesiątki, odeszła dwa dni wcześniej przed 90. urodzinami. Też miała operację, coś w splocie słonecznym. Lekarze mówią, że powinnam siedzieć, jak ona, w domu. A ja ciągle jeżdżę samochodami, to źle dla moich jelit, bo trzęsie. Ale co zrobić, ludzie wciąż są ciekawi, jak wyglądam, jak się ruszam, czy żyję. A im dalej Warszawy, tym bardziej ciekawi. Więc jadę.

GALA: Jaka jest tajemnica pani energii?H.B.: Ona po prostu jest. Mnie zawsze parło do występowania, chciałam być widoczna. Ale ta epoka nie dla mnie, nie dla mnie. Wolałabym być w średnim wieku przed wojną. Kabarety Qui Pro Quo, Morskie Oko, tam bym się czuła dobrze.

GALA: Jednak wciąż pani występuje.H.B.: A myśli pan, że jaką mam emeryturę? Żadnych kokosów. Wydałam w życiu wszystkie pieniądze. Pomagałam rodzinie. Nie przypuszczałam, że będę tak długo żyła. Gdybym umarła dziesięć lat temu, wszystko byłoby OK.

GALA: Tak spokojnie mówi pani o swojej śmierci.H.B.: Dla mnie to się wydaje normalne. Dziś się jest, jutro nie ma. Dojeżdża pan do jakiegoś przystanku z napisem koniec trasy i na nim pan wysiada.

GALA: Zmęczona pani już życiem?H.B.: Jestem już po drugiej stronie. Najchętniej już bym odfrunęła. Uważam, że to, co miałam zrobić, zrobiłam. Już nic nowego nie wymyślę. Po prostu mogę tylko trwać.

GALA: A mądrość, doświadczenie życiowe?H.B.: Tego ludzie nie spodziewają się po takiej osobie jak ja. Nie tego oczekują na koncertach. Robię pyskówki, żeby się pośmiali.

GALA: Ale pytam o pani wewnętrzną mądrość, nie na użytek publiczności.H.B.: Zawsze żyłam tylko aktorstwem. Jakbym nie miała tego za sobą, to pewnie byłabym rozsądną babcią. Umiałabym żyć z rodziną. A tak wszyscy przychodzą do mnie tylko na święta, urodziny, imieniny i na tym koniec. Daleko, daleko do statecznego życia.

GALA: A przyjaciele z artystycznego świata?H.B.: Nie podlewam kwiatków przyjaźni. Jestem typowym samotnikiem. Ktoś zadzwoni, zapyta, jak żyję, odpowiem, że OK. Ale potem: cześć, do widzenia.

GALA: Wierzy pani, że po śmierci jest coś dalej?H.B.: Wie pan, nawet nie zastanawiałam się nad tym.

GALA: Naprawdę?H.B.: Po prostu wydaje mi się, że człowiek zrobi to, co miał do zrobienia i koniec. Nie ma co zawracać sobie głowy. Ale powiem panu, że jak rok temu leżałam w szpitalu przez te parę miesięcy między życiem a śmiercią, to czułam dłoń na ramieniu. Tylko nie wiedziałam, czy to ręka mamy, czy kostuchy.

GALA: Czy chce pomóc, czy zabrać?H.B.: Nie potrafię powiedzieć. Potem się odsuwała, odsuwała i odeszła. Wie pan, straciłam przytomność nagle, w hotelu w Końskich. Pamiętam, że portierka słuchała w radiu piosenki Cesarii Evory. I proszę sobie wyobrazić, kiedy byłam w tym niebycie, widzę, że wbiegam gdzieś i to jakby dworzec w Ameryce Południowej. Wchodzą tam mężczyźni, mają taśmy z nabojami przewieszone przez tors. I mnie nie wpuszczają. Odwracam się, a potem drugi raz biegnę. I znów mężczyźni w wojskowych mundurach ze strzelbami zastawiają mi drogę. Nawet się uśmiechają, ale nie wpuszczają dalej. I wszyscy zastygają w pozach, jak posągi. Więc się odwracam i widzę schody, a na schodach piękną kobietę, która ma piękną parasolkę od słońca. I jest tam jakiś pan, idą razem. I ten pan jakby podawał mi dłoń. Idę po tych schodach... i się obudziłam.

GALA: Niezwykła wizja. Przypomina mi historie opowiadane przez ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną.H.B.: Obudziłam się w szpitalu. Patrzę, a jestem na tej sali, co kładą tych, co im blisko na tamten świat. Głowa przy głowie, cały szpital się zleciał. Mówię: "A znacie ten ostatni dowcip o blondynkach?". Cisza się zrobiła, a ja dalej: "Leży blondynka z facetem, wpada mąż. Krzyczy: Co wy robicie?! A ona: Widzisz, a mówiłam, że i***! Nie wie, co my tu robimy". Roześmieli się i rozeszli. A jeden lekarz mówi do drugiego: "Będzie żyła".

autor: Roman Praszyński

GALA
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ginamrozek.keep.pl