ďťż
RSS

Bogusław Linda

Rap_fans


Boguslaw Linda
zawód: aktor, reżyser
data urodzenia: 27 czerwca 1952
miejsce urodzenia: Toruń, Polska
znak zodiaku: Rak
Wyksztacenie: absolwent PWST w Krakowie
O NIM
Początkowo występował w rolach epizodycznych i drugoplano-wych ("Dagny", "Wodzirej", "Wściekły").
W 1981 roku wystąpił w sześciu filmach, z których pięć na skutek interwencji cenzury znalazło się na półkach. Były to "Człowiek z żelaza" Andrzeja Wajdy, "Dreszcze" Wojciecha Marczewskiego, "Kobieta Samotna" Agnieszki Holland, "Przypadek" Krzysztofa Kieślowskiego oraz "Wolny strzelec" Wiesława Saniewskiego. W roku następnym los tych filmów podzieliła "Matka Królów" Janusza Zaorskiego. W latach późniejszych aktor stworzył wiele różnorod-nych kreacji w filmach współczesnych ("Inna wyspa", "Ceremonia pogrzebowa", węgierski film "Eskimosce jest zimno"), kostiumo-wych ("Danton", "Magnat", "Kanalia", telewizyjny "Crimen"), fil-mach, których akcja rozgrywa się w niedalekiej przeszłości ("Cienie", "W zawieszeniu"), a nawet widowisku science fiction ("Synteza")..

Największą sławę przyniosły mu filmy akcji "Zabij mnie glino", "Psy", "Psy 2", "Kroll", "Miasto prywatne", "Operacja Samum", "Demony wojny wg Goi", "Zabić Sekala", "Złoto dezerterów". Aktor unika zaszufladkowania dzieki interesującemu doborowi ról, którego wyrazem jest choćby jego udział w "Porze na czarownice", "Prowokatorze", "Tacie" czy "Jańciu Wodniku", "Billboard", "Szczęśliwego Nowego Jorku", "Pan Tadeusz" oraz "Quo Vadis".
W dorobku reżyserskim Lindy są trzy filmy "Seszele" ,"Sezon na leszcza" i "Krzyżacy".

FILMOGRAFIA - (aktor)
Rok Tytuł
2002 Haker jako cieć tosiek ,palacz w kotłowni
2001 Quo vadis jako Petroniusz
2000 Sezon na leszcza jako policjant
2000 Reich jako Alex
2000 Stacja jako gangster
1999 Operacja Samum
1999 Pan Tadeuszjako Ksiądz Robak
1998 Billboard jako Śliski
1998 Demony wojny według Goyi jako Keller
1998 Złoto dezerterów jako Rudy
1997 Pułapka jako Szuster
1997 Sara jako Leon
1997 Szczęśliwego Nowego Jorku jako Serfer
1996 Szamanka jako Michał
1996 Słodko-gorzki jako Kamiński
1995 Prowokator jako Artur Herling
1995 Tato jako Michał
1994 Miasto prywatne jako Pawik
1994 Psy 2. Ostatnia krew jako Franz Maurer
1993 Jańcio Wodnik jako Stygma
1993 Magneto jako Dyrektor
1993 Obcy musi fruwać
1993 Pora na czarownice jako Ksiadz Jan
1992 Pamiętnik znaleziony w garbie jako Ewald
1992 Psy jako Franz Maurer
1992 Sauna jako Janek
1992 Wszystko co najważniejsze jako Tadeusz Bogucki
1991 In Flagranti jako doktor Nowak
1991 So Nah Wie Fern
1991 Kroll jako Arek
1990 Kanalia jako Zbych
1990 Kaj's fodselsdag
1989 Porno jako brat Michała
1989 Potyautasok jako Piotr
1989 En cerdel til forskel
1989 Ostatni dzwonek
1989 Sztuka kochania jako Lewacki
1988 Chichot Pana Boga jako Dekalog 7 (TV)
1988 Zabić Sekala jako Sekal
1987 Cienie jako Edward
1987 Kocham kino jako Korwin
1987 Zabij mnie glino jako Malik
1986 Inna wyspa jako Andrzej
1986 Magnat jako Bolko
1986 Maskarada jako Jacek Burda
1986 W zawieszeniu jako porucznik
1985 Tanie pieniądze jako Tojfel
1985 Targi
1985 Płatki, kwiaty, wieńce
1985 Odpowiedni człowiek do delikatnych zadań
1985 Rosliny trujące
1984 Ceremonia pogrzebowa
1984 Szirmok, virágok, koszorúk jako Kornél Tarnóczy
1983 Eskimosce jest zimno (Eszkimó asszony fázik)
1983 Synteza
1982 Danton jako Saint-Just Louis Antoine
1982 Elveszett illúziók jako András Dániel
1982 Stracone zludzenia
1982 Matka królów jako Klemens
1981 Człowiek z żelaza jako Dzidek
1981 Dreszcze jako cywil
1981 Kobieta samotna jako Jacek
1981 Przypadek jako Witek
1981 Wolny strzelec
1981 Wierne blizny
1980 Gorączka jako Gryziak
1980 Punkt widzenia jako Włodek
1979 Wściekły jako Zajdowski
1977 Wodzirej
1976 Dagny jako Sierosławski
FILMOGRAFIA - (reżyser)
2001 Krzyżacy
2000 Sezon na leszcza
1990 Seszele
NAGRODY I WYRÓŻNIENIA
2000 nominacja do Orła, najlepszy aktor Pan Tadeusz
1995 najlepsza główna rola męska, FPFF Gdynia, Tato
1992 najlepsza główna rola męska, FPFF Gdynia, Psy
1991 Nagroda Jury, -, FPFF Gdynia, Kanalia
1991 Nagroda Jury, -, FPFF Gdynia, In Flagranti
1991 Nagroda Jury, -, FPFF Gdynia, Kroll
1988 najlepsza główna rola męska, FPFF Gdynia, Kobieta samotna
1987 najlepsza główna rola męska, FPFF Gdynia, Magnat
1981 najlepsza główna rola męska, FPFF Gdynia, Przypadek
1981 najlepsza główna rola męska, FPFF Gdynia, Gorączka


Bogusław Linda
Tylko kobiet żal
Na kilka lat zniknął z pierwszych stron gazet. Mało grał. Nie chciał uczestniczyć w kreowaniu życiowej papki, jak nazywa telenowele. Mówi o sobie "starszy mężczyzna", ale wciąż nie myśli o emeryturze. Czekając na lepsze czasy, BOGUSŁAW LINDA zajął się wychowaniem trzynastoletniej córki i edukacją własnych studentów w duchu szacunku do tradycji.

Ma 53 lata. Za sobą 30 lat kariery, ale jak mówi - być może kolejne 30 lat przed sobą. I wcale nie dlatego, że zależy mu na rolach staruszków. Przewiduje, że skłoni go do tego przymus ekonomiczny: "U nas wciąż starsi ludzie żyją za grosze. Ja nie mam żadnych poważnych oszczędności, więc liczę się z taką możliwością. Ale najchętniej bym się godnie zestarzał". Myśląc o przyszłości, tęskni za młodością, za czasami, kiedy był obiektem kobiecych westchnień. Żałuje, że nie przyciąga już tylu kobiecych spojrzeń, wchodząc w kąpielówkach na plażę. Bogusław Linda AD 2005 to Linda przyczajony. Rozczarowany mizerią polskiego przemysłu filmowego, zniechęcony do kultury popularnej, zdominowanej przez reality show i tasiemcowe seriale. Zniechęcony, ale nie pozbawiony nadziei. Po prostu czekający na lepsze czasy.

GALA: Panuje opinia, że jest pan postrachem dziennikarzy i fotoreporterów. Podobno boi się pana nawet własny agent.
BOGUSŁAW LINDA: O, tego akurat nie wiedziałem.

GALA: Czemu się pana boją?
B.L.: Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że ci, którzy mnie nie znają, mają o mnie jakieś dziwne wyobrażenie, będące przeniesieniem na mnie cech postaci, które zagrałem. A to oczywiście nie ma nic wspólnego z tym, jaki jestem prywatnie.

GALA: Boją się Franza Maurera, który wpadnie na spotkanie z kałasznikowem w dłoni?
B.L.: Może nie aż tak. Ale obawiają się, że będę rzucać mięsem i w ogóle będę niesympatyczny.

GALA: Bywa pan taki?
B.L.: Nie przypominam sobie.

GALA: A może ma pan już trochę dosyć tej branży? Po trzydziestu latach pracy i ponad 60 filmach kino może być jeszcze dla pana wyzwaniem?
B.L.: To zależy od wielu rzeczy. Moje niemieckie korzenie mówią mi, że nawet najgorsze zlecenie, jakiego się podjąłem, musi być wykonane porządnie.

GALA: Mając taki dorobek, wciąż odczuwa się stres związany z pracą?
B.L.: Kiedy gra się kluczowe dla filmu sceny, stres jest duży. Trzeba pilnować momentu skupienia, sięgać do własnych intymnych, wstydliwych miejsc. Trzeba szukać wrażliwości, jeśli się ją gdzieś tam ma. I za każdym razem trzeba podchodzić do tego z pełną pokorą. Jest to nierzadko trudne. Ale daje satysfakcję.

GALA: Po tylu latach łatwiej czy trudniej dogrzebać się w sobie wrażliwości?
B.L.: I łatwiej, i trudniej. Starszemu mężczyźnie nie zawsze chce się grzebać w sobie. Ale z drugiej strony może już łatwiej o skupienie.

GALA: Marek Kondrat powiedział kiedyś o panu jako o człowieku o niebywałej wrażliwości, który leje na siebie tony betonu, żeby ukryć tę delikatność. Po co pan leje na siebie aż tyle betonu?
B.L.: Nie sądzę, żebym lał na siebie beton. Po prostu staram się mieć dystans do wszystkiego, co w życiu robię. Nic nie muszę za wszelką cenę, nigdy nie idę po trupach, nie myślę o sobie w kabotyński sposób: "Jestem aktorem, jestem artystą". To nie jest najistotniejsze. Ważne, żeby uczciwie zagospodarować swoją działkę, zrobić swoje i tyle. A co do mojej wrażliwości... Myślę, że jestem wrażliwym człowiekiem, ale nie widzę powodu, dla którego miałbym lać łzy przy każdym spotkaniu z dziennikarzem. Łzy leję tylko w kinie, na melodramatach.

GALA: Na czym ostatnio pan płakał w kinie?
B.L.: Nie mam pamięci do tytułów. Ale proszę mi wierzyć, że często w kinie tłumię szloch.

GALA: Lubi pan siebie bardziej jako człowieka 50-letniego czy - dajmy na to - 30-letniego?
B.L.: Tak jak każdy mam ten bolesny dylemat, że chciałbym myśleć tak jak teraz, ale mieć te dwadzieścia czy trzydzieści lat mniej. Na pewno jestem teraz osobą o dużo większej dojrzałości. Ale mogąc wybrać, na pewno wolałbym być dużo młodszy.

GALA: Za czym pan najbardziej tęskni?
B.L.: Najbardziej żal mi spraw związanych z czysto męską próżnością. Przede wszystkim spojrzeń kobiet, kiedy wychodziłem w kąpielówkach na plażę.

GALA: Teraz kobiety na plaży już się za panem nie oglądają?
B.L.: Mam już z tym trochę większe problemy.

GALA: Ale ze sportów ekstremalnych pan nie zrezygnował?
B.L.: Nie, ale staram się już być bardziej ostrożny. Zaraz na przykład jadę prześwietlić bark, bo spadłem z konia i jakoś nie mogę dojść do siebie. To dowód, że głupota wciąż we mnie mocno siedzi.

GALA: Pan jest człowiekiem dość tradycyjnym. Swego czasu według staropolskiej, patriarchalnej tradycji pańska córka rytualnie całowała pana w rękę...
B.L.: ...i mówiła przy tym "Panie ojcze". Tak było. Ale mimo że
córa robiła to z pełną powagą, ja przyznaję, że traktowałem to jako żart. Robiłem to wtedy, gdy do mojej żony przychodziły koleżanki. Czekałem na ich reakcje.

GALA: Jakie były reakcje?
B.L.: Fantastyczne.

GALA: Rósł pan w ich oczach?
B.L.: Wręcz przeciwnie.

GALA: Wciąż kultywuje pan tego rodzaju zwyczaje?
B.L.: Córka jest już w takim wieku - ma trzynaście lat - że nie chce mnie całować w rękę.

GALA: Widzi pan czasem w córce odbicie siebie?
B.L.: O, na pewno. Widzę w niej równie olbrzymi upór (długi śmiech). To znamionuje pewną twardość charakteru.

GALA: Kłopoty wychowawcze?
B.L.: Nie. Z tym uporem wszystko w granicach normy. I nawet się z niego cieszę. Bez pewnego samozaparcia i siły jest trudno w życiu.

GALA: Coś jeszcze ze staropolszczyzny próbuje pan przeszczepiać na współczesny grunt?
B.L.: Ja robię to na co dzień, wykonując swój zawód. Istnieje coś takiego, jak świadomość miejsca, w którym się urodziło, świadomość własnych korzeni i wielkości własnego narodu i kraju. Staram się mieć tę świadomość i ją podkreślać. Jestem dumny, że jestem stąd, a nie z jakiegoś innego kraju. Grając, czy to w "Kobiecie samotnej", czy to w "Psach" - bo nie rozgraniczam siły moralnej, jaka drzemie w obu tych filmach - czy chcąc zrobić "Krzyżaków", ja opowiadam o nas, o miejscu, w którym żyjemy.

GALA: A wykorzystuje pan swój autorytet do edukowania ludzi w bardziej bezpośredni sposób?
B.L.: Robię to, prowadząc szkołę filmową. Ucząc rzemiosła, jednocześnie sięgamy do tradycji aktorskiej, do klasycznego repertuaru, który uczy młodych szacunku do tradycji. Bo jeśli mamy zajęcia w stadninie koni huculskich w Gładyszowie, jeśli uczymy się szermierki od ludzi, którzy opowiadają przy tym o historii oręża polskiego - od miecza, przez polską szablę, rapier z lewakiem, po palcaty ? to jest to mocne nawiązanie do tradycji.

GALA: Pan powiedział mi kiedyś, że aktorstwo to przede wszystkim rzemiosło, które tylko z rzadka bywa sztuką. Kiedy ostatnio czuł się pan artystą?
B.L.: Zawsze się staram nim być. Ale aktorstwo to praca zbiorowa. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy mnie się to ostatnio przydarzyło. Ocenią to widzowie.

GALA: W ostatnich kilku latach było o panu dużo ciszej niż choćby w latach 90. Przypadek czy pańska świadoma decyzja?
B.L.: Jedno i drugie. Z pełną świadomością zdecydowałem, że nie chcę wchodzić w tę popularność serialową. Niestety na tym się kończy teraz ten zawód. W polskim kinie panuje kompletna żenada. Robi się jeden czy dwa filmy kinowe rocznie.

GALA: Wielu pańskich kolegów po fachu przekonało się do gry w serialach.
B.L.: Nie sądzę, by ktokolwiek się do tego dał przekonać. Oni grają, bo muszą. Chcąc utrzymać się w zawodzie, utrzymać rodzinę. Nie dam się przekonać, że w tych tasiemcach można zagrać z pasji. Tam się rozpisuje wszystko na tak zwaną papkę życiową. Tam nie ma emocji, nie ma akcji. Ci, którzy to robią, sami się z tego śmieją. Jest to oczywiście doskonały interes, przede wszystkim dla producentów, którzy mają z tego rewelacyjne pieniądze. Najgorzej wychodzą na tym aktorzy, którzy chodzą tam jak do biura, z teczką i od 9.00 do 18.00 klepią różne bzdety za nieduże pieniądze.

GALA: Pan sam mówi, że trzeba z czegoś utrzymać rodzinę, a filmów się nie kręci. Zostaje albo się przełamać i wejść w seriale, albo pójść na emeryturę.
B.L.: Na szczęście na razie udaje mi się to wszystko jakoś opędzić. Chociaż byłbym i***, gdybym się zarzekał, że nigdy nie będę w takiej sytuacji. Nie wiadomo, co może się zdarzyć, ale staram się jak mogę, by to się nigdy nie zdarzyło.

GALA: A myśli pan czasem o emeryturze, zmianie zawodu?
B.L.: To ciekawe pytanie. Ale ja za bardzo nie mam na co zamienić aktorstwa. Nie mam kwalifikacji.

GALA: Nie chodzi panu po głowie myśl, że mógłby pan przestać grać w ramach protestu wobec mizerii polskiego przemysłu filmowego?
B.L.: To jakieś histeryczne, kobiece zachowanie. Nie w moim stylu.

GALA: Niedawno skończył pan 53 lata. Zaczął pan już podsumowywać własne życie, karierę?
B.L.: Zdarza mi się.

GALA: Kilka lat temu mówił mi pan, że chce się poświęcić reżyserii. Planował pan nakręcenie "Krzyżaków". Nic z tego nie wyszło. Nie boli pana ta porażka?
B.L.: Na pewno dla mnie było to bolesne. Kocham kostium, kocham historię i całe życie marzyłem, by robić takie filmy, by w nich grać. Liczyłem więc na to, że będę miał w życiu fantastyczną przygodę, która nie każdemu się zdarza.

GALA: Trudno jest się panu przyznać do porażki.
B.L.: Traktuję z dużym dystansem to, co robię, więc nie mam takiego problemu. Nie jestem zadufanym w sobie i***. Ale byłoby kretyństwem, gdybym o swoich porażkach opowiadał publicznie. Nie chcę tego robić, bo może to zostać w dziwny sposób wykorzystane. Wielu dziennikarzy krytykuje mnie za filmy, których nie widzieli na oczy. Kiedy pod koniec lat 80. z "półek zeszło" naraz kilkanaście moich filmów, krytycy bezczelnie pytali, dlaczego tak dużo gram, zapominając, że to zostało nakręcone w ciągu poprzednich bodaj sześciu lat. W latach 90. z kolei pytano mnie regularnie, dlaczego biorę udział w takich głupotach sensacyjnych. Doradzano mi, w jakich filmach powinienem grać, a w jakich nie.

GALA: Ale nikt już chyba tego nie robi.
B.L.: Nie. Ale do dziś wszyscy chcą wiedzieć, jakim to jestem supermacho. Cóż, głupota w waszym zawodzie jest równie wielka, jak w moim.

GALA: Nadal ma pan tak krytyczną opinię o swoich kolegach z branży?
B.L.: Niezmiennie. W tym zawodzie jest paru wspaniałych ludzi, ale jest też cała armia kretynów, którzy w ten sposób leczą swoje kompleksy. Ten zawód wyolbrzymia pewne cechy w ludziach.

GALA: Seriale promują i***?
B.L.: Nie w tym rzecz. Znałem kiedyś naprawdę wspaniałych aktorów dramatycznych, którzy grali zwykle profesorów, i byli skończonymi i***. I mówię to bez cienia ironii. W tym zawodzie nie potrzeba inteligencji. Czasem wystarczy intuicja, czyli - w tym przypadku - umiejętność naśladowania inteligencji. To się naprawdę sprawdza fantastycznie.

GALA: Nie boli pana, że między innymi z tego powodu prestiż zawodu aktora podupada?
B.L.: O prestiż bym się nie martwił, bo on od lat jest na poziomie zerowym. Postać z Big Brothera jest mniej więcej tak samo popularna i szanowana jak...

GALA: ...Bogusław Linda?
B.L.: O, bardziej! Myślałem raczej o jakimś amancie albo aktorze - prezenterze telewizyjnym, albo koledze z serialu o gosposiach.

autor: Natalia M. Jaworska






jeden z najprzystojniejszych polskich aktorów,lubię go
A co Wy wiecie o zabijaniu

Boguś grał chyba w większości filmów jakie w Polsce zrealizowano...

Jest dobrym aktorem.Ale oglądając większość filmów z jego udziałem to jestem trochę zawiedzina.Grał tylko gangsterów


Świetny aktor, jeden z najlepszych w Polsce
























































Artykuł z września 2005 z Expressu Łódzkiego


Linda śpiewa i maluje obrazy
Na nowej płycie krakowskiego zespołu Świetliki śpiewa (jako drugi wokalista) Bogusław Linda. Krążek nosi tytuł "Las Putas Melancólicas". Ukaże się pod koniec września.

Oprócz Bogusława Lindy, który na to wydawnictwo stał się pełnoprawnym członkiem zespołu, w nagraniach uczestniczyli zaproszeni muzycy wzbogacając muzykę Świetlików o brzmienie akordeonu, trąbki, kwartetu smyczkowego i tercetu dętego.
Teledysk promować będzie piosenka "Filandia". Klip do tego utworu został nakręcony na warszawskiej Starówce. Bogusław Linda wciela się w postać nieszczęśliwie zakochanego malarza. Partneruje mu Anna Prus, z którą aktor zagrał już w serialu "Dziki".
Na "Las putas melancólicas" Bogusław Linda wraz z Marcinem Świetlickim stworzyli oniryczny duet łączący energie Świetlickiego i szkołę Lindy. Na płycie panują klimaty iście "misiowe": zespół porusza się w dobrze sobie znanych klimatach, dominują wolne tempa i nastrój nostalgii.

VipNews foto: Studio 69


Bogusław Linda jako czciciel demonów
(06-03-2006)

Bogusław Linda wziął udział w nagraniach polskiej wersji językowej gry "Heroes of Might and Magic V".

Bogusław Linda jest jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Filmy z jego udziałem, takie jak: "Kroll", "Psy", czy "Zabij mnie glino" zyskały miano kultowych, a Linda stał się największym "twardzielem" polskiego kina.

W "Heroes of Might and Magic V", Bogusław Linda wcielił się w postać Agraela - czciciela Smoka Ourobosa, Władcy Demonów. Nie wierząc w ład i porządek, Agrael hołduje mocom chaosu i wybiera życie w samotności. Wysłany z misją pilnowania i obserwowania królowej Isabel (w tej roli wystąpiła Małgorzata Foremniak), stanie przed ciężkim wyborem - lojalnością w stosunku do Ourobosa, a rodzącym się uczuciem do młodej uciekinierki.

Podczas pracy w studio aktor przyznał, że jest to jego pierwsze doświadczenie w dubbingowaniu gier. Do pracy nad lokalizacją "Heroes of Might and Magic" skłoniła go przede wszystkim ciekawość.

Oprócz Lindy, w pracach nad polonizacją gry udział biorą inne gwiazdy polskiej sceny - Małgorzata Foremniak, Wiktor Zborowski czy Tatiana Okupnik. Przetłumaczono ponad 400 stron dialogów i wypowiedzi, a obecnie trwają nagrania aktorów do dubbingu.

info.onet
Kino polskie nie istneje

- Miałem trudności w przejściu przez zdjęcia próbne, bo byłem odrzucany jako aktor niezdolny. Te zdjęcia polegały na tym, że dawało się delikwentowi kawałek roli do zagrania - co było nonsensem, bo nie miał o roli zielonego pojęcia - swoje początki w filmie wspomina BOGUSŁAW LINDA.

«Krzysztof Lubczyński: - Pamięta Pan swój pierwszy plan filmowy?

Bogusław Linda: - To było jakieś 35 lat temu, jeszcze przed szkolą filmową. Byłem statystą numer trzy w scenie kręconej przy Moście Toruńskim w jakimś polsko-niemieckim czy niemieckim filmie Zanussiego. Wkrótce potem przy krakowskim Barbakanie trzymałem halabardę jako drugi czy trzeci Strażnik na planie serialu "Czarne chmury".

Kiedy zagrał Pan pierwszą dużą rolę?

- W 1978 chyba roku. Wcześniej miałem trudności w przejściu przez zdjęcia próbne, bo byłem odrzucany jako aktor niezdolny. Te zdjęcia polegały na tym, że dawało się delikwentowi kawałek roli do zagrania - co było nonsensem, bo nie miał o roli zielonego pojęcia.

Jak Pan oceniał wtedy polskie kino jako widz?

- Wtedy wszyscy się polskim kinem interesowali, bo to był czas ważnych filmów Wajdy, Hasa, Kieślowskiego i świetnych operatorów, i może mniej aktorów. Te filmy mnie fascynowały, co nie zmienia faktu, że równocześnie byłem zafascynowany kinem amerykańskim. Wtedy do Polski docierały firmy dobre gatunkowo a nie taki chłam jak dziś. Moja edukacja aktorska polegała na tym, że z pewnym Amerykaninem polskiego pochodzenia, który robił w Krakowie doktorat z Witkacego i którym się trochę opiekowałem, chodziłem na różne filmy. Był zapalonym kinomanem i opowiadał mi anegdoty o aktorach, o planie zdjęciowym, o sposobach gry. To on mnie uwrażliwił na odmienność grania w kinie amerykańskim, na specyficzne dialogi, na tamtejszą metodę i na to, że można to także w Polsce wykorzystać. Zwracał mi też uwagę na sposób gry naszych idoli, Brando, Nicholsona, De Niro. Później starałem się wykorzystać to we własnej grze w polskich filmach. Np. coś takiego jak przeżywanie psychofizyczne w określonym momencie na planie w ogóle w Polsce nie istniało. W szkole teatralnej nie tylko nie mówiło się o graniu w filmie, ale nawet zabraniano grania w filmach. Nasi profesorowie nie uważali aktorstwa filmowego za szlachetny zawód, raczej za dziecko, które może się przypadkowo, po drodze przydarzyć. Szlachetne było granie w teatrze.

Polscy aktorzy filmowi, tacy jak Zbigniew Cybulski czy Daniel Olbrychski, także Pana na fascynowali?

- Trochę mniej, bo jednak byłem uwrażliwioy na inny sposób grania niż ten, który i Cybulski, i Olbrychski uosabiali. Od dziecka marzyłem, żeby zagrać w westernie, uwielbiałem je pasjami, szczególnie "Siedmiu wspaniałych" czy "Rio Bravo" z jego piosenkami.

Czy udział w takich fumach jak "Gorączka" Agnieszki Holland albo "Przypadek" Kieślowskiego, przypisywanych do kina moralnego niepokoju, traktował Pan wyłącznie jako profesjonalne zadanie aktorskie, czy też angażował Pan również swoje prywatne emocje społeczne, polityczne?

- Zdecydowanie to drugie. Samo granie w nich już było angażowaniem się. Zresztą wszystkie moje dwanaście filmów, w których grałem w Polsce, aż do festiwalu w 1986 chyba roku, znalazły się na półkach. Poza tym wspólnie z reżyserami Kieślowskim, Agnieszką Holland, Saniewskim, Kijowskim, Zaorskim, operatorami, odtwórcami głównych ról pisaliśmy dialogi, co też świadczyło o zaangażowaniu.

Z kina moralnego niepokoju wszedł Pan w roku 1988 do kina akcji w filmie Jacka Bromskiego "Zabij mnie, glino". Przeczuwał Pan, że rozpoczyna się nowa epoka w historii polskiego kina i nowy okres Pana aktorskiej kariery?

- Rzeczywiście, film Jacka był jednym z pierwszych filmów tego gatunku w Polsce. Przyznam, że byłem już wtedy znużony kinem moralnego niepokoju. Także dlatego wyreżyserowałem film "Seszele". Pierwotnie jego scenariusz, napisany przez Cezarego Harasimowicza, był polityczny, o wymowie antytotalitarnej, więc długo nie udawało mi się go zrealizować, a kiedy już mogłem, to już o tym filmu robić nie chciałem i zmieniliśmy scenariusz. Powstał film o nadziei, o marzeniach. Na festiwalu gdyńskim w 1990 roku film nie został dobrze przyjęty. Wiem, że "Seszele" stały się filmem kultowym i pokazywanym w różnych kinach akademickich.

Jednak filmem, który ugruntował Pana pozycję aktorską i wykreował słynny wizerunek Lindy-macho, były "Psy" Władysława Pasikowskiego. Jego znaczenie i recepcja znacznie wykroczyły poza funkcję gatunku, czyli policyjnego kina akcji Andrzej Wajda powiedział, że był wstrząśnięty tyleż wymową filmu, co reakcją publiczności, która śmiała się i klaskała, gdy esbecy nieśli pijanego kolegę śpiewając szyderczo "Balladę o Janku Wiśniewskim", utwór z kręgu ikon solidarnościowych. Powiedział też, że dowiedział się w tym momencie czegoś, czego o Polsce nie wiedział, a był to, przypomnijmy, rok 1991.

- Myślę, że Wajda miał rację i że ten film był skowytem, inną odmianą kina moralnego niepokoju. Choć gatunkowo policyjny mówił o ówczesnej Polsce, o czarnych i czerwonych, o dalszym ciągu polskiego piekła i mówił uczciwie. Był wyrazem rozczarowania nową Polską. Zastosowany został tu schemat "buntownika bez powodu" Jamesa Deana, z tym że w tym przypadku powód akurat był. Był to też bunt przeciw pewnym konwencjom filmowym wypracowanym przez Wajdę, Marczewskiego i innych. Dotąd byłoby nie do przyjęcia, żeby w filmie moralnie słusznym śpiewano szyderczo taką piosenkę. My natomiast uznaliśmy, że zgodnie z prawdą psychologiczną byli ubecy mieli prawo taką piosenkę śpiewać.

Kto ułożył te soczyste dialogi, których fragmenty weszły do języka potocznego do tego stopnia, że niektórzy, np. ja z kolegą, żartobliwie mówią "Psami"?

- Byliśmy w polskim kinie prekursorami, jeśli chodzi o język, o te "k***" i "p*" rzucane na ekranie. Wcześniej nawet bandziorzy z Pragi mówili w filmach językiem literackim, a najgorszym przekleństwem była "ch****a".

Spotykał się Pan z widzami. Z kim z bohaterów tego filmu najczęściej się solidaryzowali?

- Myślę, że z głównymi bohaterami, min. Frankiem Maurerem, a także tymi, których grali Janusz Gajos i Marek Kondrat. Film był ogromnie popularny. Pamiętam pokaz, a po nim spotkanie w Toruniu, po festiwalu w Gdyni, w wielkiej auli, która była wypełniona do ostatniego miejsca tak, że część widzów stała.

Czy zgadza się Pan z opinią, że kino akcji przeżywa swój zmierzch?

- Tak, bo zmalało zapotrzebowanie społeczne na ten gatunek, nastąpił przesyt. Takie kino stało się niemodne, powracamy do kina społecznego i psychologicznego.

Polskim filmom akcji od początku zarzucano powielanie wzorów amerykańskich i mówiono, że polskie kino powinno wyrastać z rodzimej gleby.

- O obliczu kina decydują widzowie a nie krytycy. Widzowie chcieli wtedy chodzić na takie filmy. Jeśli znajdzie się taki talent jak wczesny Wajda i zrobi takie filmy jak "Kanał" czy "Ziemia obiecana", to i dla nich znajdą się dziś widzowie.

Ról kostiumowych zagrał Pan niewiele, ale dwie, jakie Pan akurat zagrał, Jacka Soplicę w "Panu Tadeuszu" Wajdy i Petroniusza w "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza, oceniono wyżej niż same filmy. Przeciwnicy ekranizacji dawnej klasyki narodowej mówią pogardliwie o "kanonie lektur szkolnych". Jest Pan zwolennikiem takich ekranizacji?

- Jestem miłośnikiem historii, więc generalnie powiem, że tak. Jest tylko pytanie, jak te filmy robić.

Do własnego pomysłu ekranizacji "Krzyżaków" już Pan nie wróci?

- Nie wiem, ale uważam, że warto było ten film zrobić, bo ekranizacja Forda sprzed 47 lat jest już bardzo anachroniczna. To bardziej teatr niż kino. Z moimi "Krzyżakami" nie udało się, bo projekt padł ofiarą jednej z afer bankowo-finansowych, jakie działy się w tamtym okresie wokół dużych produkcji filmowych. Szkoda.

Prowadzi Pan szkołę filmową. Jaki jest jej profil?

- Jestem jej współwłaścicielem z Maciejem Ślesickim. Jest to szkoła dwuletnia, policealna, zawodowa. Kształcimy reżyserów, scenarzystów, operatorów, charakteryzatorów i aktorów, ale nie teatralnych. Wspomagają nas też wykładowcy z nowojorskiej szkoły Kazana. W tym roku wypuścimy pierwszych absolwentów. Niektórzy już grają i robią etiudy.

Sporty ekstremalne nadal Pana pociągają? Czuje Pan w sobie ciągle ten fizyczny szwung do przełamywania ograniczeń ciała i psychiki?

- Nigdy mnie to specjalnie nie fascynowało. Domyślam się, że nawiązuje pan do telewizyjnego serialu dokumentalnego sprzed kilku lat. Po prostu wspólnie

z kolegą Andrzejem Ziarką, ratownikiem TOPR, wykorzystaliśmy popyt telewizji na taki program i skorzystaliśmy z nadarzającej się okazji.

Jak Pan widzi przyszłość polskiego kina?

- Niezbyt optymistycznie. Kino to filmy robione na taśmie filmowej, do kin a nie do telewizji. Dlatego kiedy na festiwalu w Gdyni, który nazywa się festiwalem filmów fabularnych, pokazuje się dwa - trzy takie filmy fabularne dla kin, a reszta to filmy telewizyjne, to jest to oszukiwanie widzów. Może trzeba więc zmienić nazwę festiwalu lub jego formułę? Powiedziałbym nawet ostrzej - kino polskie nie istnieje. Nie ma u nas gwiazd kina, lecz tylko gwiazdy telewizji. Najlepszym okresem polskiego kina były lata 60. i 70. Potem już tylko ubożeliśmy, a film potrzebuje pieniędzy... Jak piękna kobieta.

W socjalizmie dbano o kino...

- Zgodnie z formułą Lenina że kino jest najważniejszą ze sztuk. Dawano więc pieniądze albo na filmy o wymowie ideologicznej, albo na filmy kontestatorskie, podejrzewam, że traktowane jako wentyl nastrojów. Poza tym obawiam się, że w świecie następuje zmierzch dawnego kina związany z globalizacją, z nowymi technologiami. Mam jednak nadzieję, że nie zginie, bo jestem kinomanem, i że zostanie przynajmniej jako sztuka niszową podobnie jak to zaczyna dziać się z teatrem.

Jako aktor filmowy zaczął Pan od ról w filmach społecznych, w kinie moralnego niepokoju. Po roli Franka Maurera w "Psach" stał się Pan uosobieniem męskości w polskim kinie. Jaki będzie Pana następny aktorski wizerunek?

- Żeby go tworzyć trzeba grać, a kina polskiego, jak powiedziałem, nie ma.

Mało kto kojarzy Pana z teatrem. Od wielu lat nie gra Pan na scenie, ale jednak ma Pan na koncie trochę ról teatralnych, a na dodatek zagrał Pan symboliczną wymarzoną rolę wielu aktorów, czyli Hamleta.

- Tak, w Teatrze Polskim we Wrocławiu, ale zaczynałem od Starego Teatru w Krakowie. Potem były Wrocław oraz Współczesny i Studio w Warszawie. Najlepiej wspominam rolę Hansa Castorpa w "Czarodziejskiej górze" według Manna, w "Ameryce" według Kafki, w "Koczowisku" Łubieńskiego. W sumie około trzydziestu ról.

Nie czuł Pan w sobie powołania do bycia aktorem teatru repertuarowego, który chodzi na próby, a wieczorami gra, nieraz po kilkaset razy, tę samą rolę?

- Nie, to nie mój temperament, to zawód nie dla mnie. Cieszę się, że mogłem się z tego wycofać. Jestem samotnikiem i nie odpowiadają mi stałe bycie w grupie, odpowiedzialność zbiorowa, powtarzalność codziennego rytuału. Reżyseria teatralna mi odpowiada, bo wykonuje się pewne zadanie i cześć, można odejść. Kanoniczne pytanie: nad czym Pan teraz pracuje?

- Reżyseruję film kobiecy z udziałem min. Beaty Kawki i Joasi Brodzik.

Skąd ten pomysł?

- Kobiety się do mnie zwróciły, żebym to ja realizował, więc musiałem im ulec. Być może latem zacznę grać w kolejnym filmie Władka Pasikowskiego dotyczącym problemu polsko-żydowskiego.

Na koniec wróćmy do "Psów", do słynnej sceny w solidarnościowej komisji weryfikacyjnej policji, gdy jako Flank Maurer szyderczo ślubuje Pan służyć "odrodzonej, najjaśniejszej Rzeczypospolitej" - później nazwanej Trzecią - "bezapelacyjnie, do samego końca, mojego albo jej". Zdaje się, że ona się teraz kończy, bo nadchodzi IV Rzeczpospolita braci Kaczyńskich. Jaki ma Pan na to pogląd?

- Jestem z zamiłowania historykiem i wiem że nie takie etapy przetrzymaliśmy. Historia nie dzieli się na cztero- czy pięciolatki, ale na okresy znacznie dłuższe, więc za wcześnie to wszystko oceniać. Wszystko to już mnie trochę nuży. Jesteśmy społeczeństwem schamiałym, zniszczonym przez zabory i wojny, co widać po polityce. Może nowe pokolenie to odmieni.

Dziękuję za rozmowę.

BOGUSŁAW LINDA urodził się 27 czerwca 1952 r. w Toruniu. W latach 90. wykreował w polskim kinie, min. w "Psach" Pasikowskiego, nowy, popularny wizerunek tzw. prawdziwego, twardego mężczyzny, często brawurowego oficera policji walczącego przeciw złu. Wcześniej zagrał jednak także szereg roi o zupełnie innym profilu, m.in. Gryziaka w "Gorączce" (1980) i Jacka w "Kobiecie samotnej" Holland (1981), Klemensa w "Matce Królów" Zaorskiego (1982), Saint Justa w "Dantonie" Wajdy (1982). W ostatnich latach zagrał m.in. w "Demonach wojny" (1998) i "Operacji Samum" (2000) Pasikowskiego.»

"Kino polskie nie istneje"
Krzysztof Lubczyński
Trybuna nr 59/10.03
15-03-2006
Kobiety to życie
- Kobiety są tak nieoczywiste i trudne do poznania, że trzeba żyć wiele lat, by dojrzeć do próby ich zrozumienia, chęci odsłonięcia choćby rąbka tajemnicy, którą w sobie niosą - mówi BOGUSŁAW LINDA, który za kilka dni stanie za kamerą jako reżyser "Jasnych błękitnych okien".

«Po męskich "Seszelach" i "Sezonie na leszcza" Bogusław Linda reżyseruje kino kobiece.

Jolanta Gajda-Zadworna: Za kilka dni po raz trzeci stanie Pan za kamerą jako reżyser. Co to za film?

Bogusław Linda: "Jasne błękitne okna". Rzecz o przyjaźni, miłości i wspomnieniach. Życie rozdzieliło bohaterki. Po latach wracają do siebie. Ciężka choroba jednej sprawia, że druga na nowo uczy się sensu życia.

Dlaczego sięgnął Pan po scenariusz napisany przez kobietę, aktorkę Beatę Kawkę?

Bo to jest świetna historia.

I dlatego po latach grania twardych facetów zdecydował się Pan opowiedzieć historię z perspektywy kobiet?

Kobiety są tak nieoczywiste i trudne do poznania, że trzeba żyć wiele lat, by dojrzeć do próby ich zrozumienia, chęci odsłonięcia choćby rąbka tajemnicy, którą w sobie niosą. Ale warto to zrobić.

Czy przypadkiem nie próbuje Pan przeprosić za słynną kwestię "...bo to zła kobieta była"?

Nie. Robię ten film, bo kobiety to życie. Powrót do nich to powrót do prawdy.

Czego oczekuje Pan od tego filmu, a czego się obawia?

Mam nadzieję, że będzie on odrobinę wzruszający i odrobinę śmieszny. Chciałbym, by był artystyczny, choć to niemodne słowo.

Jaki będzie budżet?

Około dwóch i pół miliona.

A obsada?

W epizodach zagrają aktorzy, kórych cenię i podziwiam - Stasia Celińska, Maniek Dziędziel, Jurek Trela, Basia Brylska. W głównych rolach wystąpią Beata Kawka i Joanna Brodzik.

Pan skupi się na reżyserii?

Będę w pewien sposób wplątany w życie bohaterek. Na szczęście jako aktor pojawię się na krótko.

Gdzie powstaną zdjęcia?

Najpierw w Warszawie, potem w Niemczech i pod Wrocławiem. Operatorem jest Arek Tomiak.

Dobrze się Panu pracowało z Janem Jakubem Kolskim w filmie "Jasminum", który za tydzień wchodzi do kin?

Bardzo się z Jankiem lubimy. To reżyser intensywnie przeżywający swoje filmy. Jest na jego planie jakaś chemia.

Jak w "Jasminum", w którym bohaterowie są uwodzeni zapachem? A czym można uwieść Pana?

Ja też jestem zapachowcem, jak chyba większość ludzi. Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa czy młodości kojarzą mi się z zapachami.

Jak pachniało kino w Pana dzieciństwie? Magią, jak w filmie "Cinema Paradiso"?

W Bydgoszczy, gdzie przez jakiś czas mieszkałem u dziadków, było kino Pomorzanin. Mieszkaliśmy naprzeciwko. Do dziś pamiętam fotosy z filmów, których nie mogłem jeszcze oglądać.

Co powiedziałby Pan, gdyby mieszkańcy Bydgoszczy wpadli na taki pomysł, jak bohaterowie "Jasminum"?

I chcieli nazwać kino moim imieniem? Powiedziałbym: "Odpuście sobie".

"Kobiety to życie"
Jolanta Gajda-Zadworna
Życie Warszawy nr 100
28-04-2006










Powrót do magii dzieciństwa

Alex Kłoś 09-05-2006 , ostatnia aktualizacja 09-05-2006 23:49

W barze Iguana powstawały zdjęcia do filmu fabularnego "Jasne błękitne okna". Reżyserem obrazu jest Bogusław Linda. Dwie główne role grają Beata Kawka i Joanna Brodzik

To trzeci po "Seszelach" i "Sezonie na Leszcza" film fabularny kręcony przez czołowego twardziela polskiego kina. Tym razem sięgnął po scenariusz opowiadający o emocjach kobiet i powrocie do dzieciństwa.

Inspiracją była historia przyjaźni aktorki Beaty Kawki, która zresztą wystąpi w filmie i jej przyjaciółki Agnieszki. Nad tekstem pracowało trzech scenarzystów. Pierwsza wersja powstała w 2003 r. Beata Kawka (współpracowała z Linda przy "Sezonie na Leszcza") namawiała aktora do przyłączenia się do projektu.

- Scenariusz zafascynował mnie tym, że balansuje pomiędzy komedią i tragedią. Czym niespotykanym w polskim kinie. Opowiada o tym, że warto pielęgnować przyjaźń i wracać do wspomnień, do dzieciństwa - mówi Bogusław Linda.

W filmie zobaczymy popularną aktorkę Joannę Brodzik. Zagra Sygitę, przyjaciółkę Beaty (w tej roli Beata Kawka) gwiazdy seriali. Obie pochodzą z małego miasteczka. Ich drogi po latach przecinają się w Warszawie. Wspólnie poszukują dawnych przeżyć.

Zdjęcia będą powstawać do połowy czerwca w Warszawie i na Dolnym Śląsku. W filmie wezmą też udział: Barbara Brylska, Jacek Braciak, Stanisława Celińska, Jerzy Trela. Nie zabraknie też Bogusława Lindy.
Linda kręci z Brodzik 12-05-2006
Po kilku latach przerwy Bogusław Linda znów stanął za kamerą. Tym razem reżyseruje „film kobiecy” z udziałem Beaty Kawki i Joanny Brodzik.

Obraz pt. „Jasne błękitne okna” inspirowany jest autentyczną historią przyjaźni aktorki Beaty Kawki (która nie tylko gra w filmie, ale jest też jego producentem kreatywnym) i jej przyjaciółki Agnieszki.

Beacie Kawce partneruje Joanna Brodzik. Oprócz nich na ekranie zobaczymy plejadę gwiazd, na czele z samym Bogusławem Lindą jako Arturem. Poza nim w obsadzie znaleźli się m.in.: Jacek Braciak jako Marek, Jerzy Trela (Józef), Barbara Brylska (Nina), Stanisława Celińska (Rogasiowa), Marian Dziędziel (Rogaś).

W drodze castingu wybrano dwie nastolatki, które zagrają główne bohaterki w młodości.

Budżet filmu wynosi 3 mln zł. Zdjęcia zaplanowane są do 13 czerwca 2006. Film będzie kręcony w Warszawie i na Dolnym Śląsku. Premiera przewidziana jest na jesień 2006 r.

Realizatorzy podkreślają, że scenariusz „Jasnych błękitnych okien” spotkał się z dużym zainteresowanie na festiwalach w Berlinie i Cannes. Producentem filmu jest SPI International Polska, a kooproducentami – TVP i PISF.

Film opowiada historię dwóch kobiet: Beaty (Beata Kawka) - aktorki grającej w popularnych telenowelach i Sygity (Joanna Brodzik) - matki sześcioletniej Marysi, marzącej o szczęśliwym życiu u boku ukochanego męża. Obie spotykają się po raz pierwszy jako nastolatki. Zawiązuje się między nimi przyjaźń, mimo że różni je niemal wszystko - marzenia, temperament i status.
13-letnia Becia zrobi wszystko, żeby wyrwać się z małomiasteczkowego grajdołka i zostać słynną aktorką. Sygita marzy o zwyczajnym-niezwyczajnym szcęśliwym życiu, blisko męża, rodziców, pod ukochanym kawałkiem zawsze błękitnego nieba.

Każda z nich na swój sposób osiąga to, o czym marzyła. Lecz wydarzy się coś, co odmieni ich całe życie, a los ponownie zwiąże ich ścieżki i każe szukać nowych drogowskazów.

Twórcy obiecują, że będzie zbliżony temperaturą emocjonalną do takich obrazów, jak „Czułe słówka” Jamesa L. Brooksa czy „Porozmawiaj z nią” Pedro Almodovara.

Beata Kawka pracowała już kiedyś z Bogusławem Lindą: w „Sezonie na leszcza” zagrała pijaną kobietę. - Wtedy bardzo żałowałam, że to tylko krótki epizod, a Bogusław prowadził mnie żelazną ręką i nie pozwalał na rozegranie się. Doceniłam to dopiero na premierze, kiedy zobaczyłam, jak zostały zmontowane sceny z moim udziałem - powiedziała aktorka.

- Dopowiedzmy może, że Beata zdecydowała się na moją osobę dlatego, że bardzo nie lubi się rozbierać do scen erotycznych. Raz już to zrobiła, więc uznała, że skoro mamy taką scenę za sobą, to możemy ją powtórzyć w innym filmie bez konieczności angażowania kolejnego faceta, przed którym musiałaby paradować nago - zażartował Bogusław Linda.

http://www.vipnews.pl/!__octopus_back/_sm_datamanager/_data/_files/img_m/02/19/30_file.jpg[/img]







Aktor z krwi i kośći debeściak w tym co robi,

A Bogusław Linda gra w jakimś serialu lub filmmie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ginamrozek.keep.pl