ďťż
RSS

Marieta Żukowska

Rap_fans


Ważniejsze daty1982. 07. 01 - Data urodzenia (Żywiec)
2006 - Nagroda (II Nagroda Jury za rolę Nonny w "Gąsce" na XXIV Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi)
2006 - Wykształcenie - rok ukończenia studiów (Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi)
2006 - Nagroda (Nagroda za najlepszą kobiecą kreację aktorską na Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Brnie)
2006 - Nagroda ("Brylant" Dziennika Łódzkiego dla debiutującego aktora łódzkiego)
Filmografia2006 - 408, 411, 413, 416 w M JAK MIŁOŚĆ Obsada aktorska (Marzena, sąsiadka Madzi i młodych Zduńskich),
2006 - 419 w M JAK MIŁOŚĆ Obsada aktorska,
2006 - BEZMIAR SPRAWIEDLIWOŚCI Obsada aktorska (Dominika),
2004-2006 - PIERWSZA MIŁOŚĆ (2004 - 2006; serial tv) Obsada aktorska (Joasia, sekretarka, a potem specjalistka w Centrum Doradczym dla Rolników, gdzie pracę podjęła Teresa Żukowska),
Marieta Żukowska w innych naszych bazachEtiudy szkolne PWSFTviT
Marieta Żukowska w interneciehttp://www.passa.media.pl/ - Agencja Aktorska Passa reprezentująca aktorkę

http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/1146616






Widziałem ją w "Pierwszej Miłości" i zdecydowanie jej gra przypadła mi do gustu. Przyznam się, że nie wiedziałem jak się nazywa ale po zdjęciu poznałem. Naprawdę, jedna z moich ulubionych postaci właśnie w "Pierwszej Miłości".


ukończyła w tym roku łódzką filmówkę jako jedna z najlepszych i to już świadczy o tym, że dobra z niej aktorka
teraz zaczęla grac w MjM- Marzenę bardzo fajna rola

teraz zaczęla grac w MjM- Marzenę bardzo fajna rola

mi tez się podoba ta postac
W ogole fajna z niej aktorka
Za duży, za mały czy w sam raz?
Marietta Żukowska

Marietta Żukowska (24 l.), czyli Marzenka z "M jak miłość", wybiera się do Grecji. Na początek wybrała się na zakupy.

Aktorka do ekipy serialu dołączyła w lutym, ale już udało jej się zdobyć sympatię widzów. Wielbicieli aktorki informujemy, że, Marzenka zostanie w mieszkaniu na Łowickiej na dłużej. - Moja rola rozrośnie się i bardzo zaprzyjaźnię się z sąsiadami - zdradza Żukowska.

Na razie Marietta ma razem z ekipa przerwę wakacyjną. Aktorka planuje wolne wykorzystać na wojaże. Wraz z narzeczonym, studentem reżyserii Wojtkiem Kasperskim (25 l.), wybiera się do Grecji.

- Nie wykupiliśmy żadnej wycieczki. Mamy tylko bilety na samolot i dobre chęci. Tak będzie przyjemniej i taniej - przekonuje Żukowska.

Młodą aktorkę spotkaliśmy w butiku w jednym z centrów handlowych w Warszawie. Wybrała nowy strój kąpielowy, body i T-shirt dla narzeczonego. Wschodząca gwiazda "M jak miłość" najdłużej wybierała body. Nie mogła zdecydować się czy chce w kwiaty, czy jednokolorowe. W końcu kupiła jasnoróżowe. - Bo pasuje do mojej twarzy - wyjaśniła nam.

W Grecji Marietta i Wojtek spędzą przynajmniej 3 tygodnie. - Będzie cudownie - mówi podekscytowana aktorka.

autor: sole


Foto Piotr Grzybowski
za.se
Żyję intensywnie
- Ostatnio żyję bardzo intensywnie, bo od września "zrobiłam" cztery premiery. Godząc ze sobą szkołę aktorską grałam filmie i w serialach - mówi łódzka aktorka MARIETA ŻUKOWSKA.

«Marianna Lach: Jak wcześnie zaczęła pani myśleć o aktorstwie?

Marieta Żukowska: Do szkoły filmowej zdawałam bez większego przygotowania, tak na "czuja". Po prostu robiłam to, co dyktowało mi serce. No i się udało. Myślałam o tym chyba od zawsze, od przedszkola. Moja dziecięca wyobraźnia mnie rozsadzała. Nieświadomie zapalił mnie do aktorstwa mój ojciec. Pokazał mi piękno poezji, zawsze recytował ze mną wiersze. Na pewno wpływ na moje życiowe wybory miała też mama, która zawsze mnie wspierała i inspirowała.

Czy rodzice inaczej wyobrażali sobie panią w dorosłym życiu? Jeżeli tak, to jak udało się ich przekonać do wyboru, którego pani dokonała?

- Tata chciał, żebym była muzykiem, skrzypaczką, a mama zawsze mnie wspierała. Mówiła - rób to, co ci dyktuje serce. Oboje zdawali sobie sprawę, że aktorstwo jest ciężkim zawodem, ale który nie jest? Wszystkie są tak samo ważne i ciężkie. Najbardziej istotne jest to, żeby dawały satysfakcję.

Ma pani jakieś miłe wspomnienia związane ze szkołą? Co wpłynęło na wybór kierunku studiów, zawodu?

- Od 13 roku życia uczęszczałam do liceum muzycznego w Bielsku-Białej i w tym mieście mieszkałam w internacie prowadzonym przez siostry zakonne. Tylko na weekendy wracałam do Żywca. Szybko musiałam się usamodzielnić, ale ten okres w życiu wspominam bardzo miło, mimo tego że często bywało trudno. W ciężkich chwilach z rodzicami mogłam porozmawiać tylko przez telefon, ale nie byłam sama w pokoju. Mieszkały ze mną dziewczynki, które wiodły takie same życie i nawzajem się wspierałyśmy. To właśnie w takich momentach rodzą się wielkie przyjaźnie. Każde dziecko ma w takiej szkole nauczyciela prowadzącego. Ja miałam ogromne szczęście, że trafiłam na Piotra Górę. Wiele mu zawdzięczam, bo konsekwentnie mnie prowadził aż do matury. Jest to człowiek o wyjątkowej klasie, rozwijał we mnie wrażliwość na muzykę, na świat i to teraz bardzo mi się przydaje. Taka szkoła uczy wielkiej dyscypliny i pokory. Wtedy często się buntowałam, teraz to doceniam. Nie zdawałam jednak do konserwatorium, mimo że wszyscy mieli taką nadzieję. Kocham muzykę, ale w głębi duszy zawsze chciałam być aktorką.

Chyba była pani bardzo ambitna w szkole...

- Myślę, że byłam normalną uczennicą, raczej nie wzorową, ale na skrzypcach zależało mi bardzo. W tym zawsze chciałam być najlepsza, więc byłam i ambitna, tu się zgodzę.

Żywiec to mała mieścinka o której się zapomina, czy też miasto dzieciństwa, do którego się wraca?

- Dosyć szybko wyjechałam z Żywca. Z pewnością jest to piękne miasto, tu mieszkają moi rodzice, tu zawsze wracam na święta. Jednak bardzo różni się od Łodzi, Warszawy czy Wrocławia, czyli miejsc gdzie pracuję. W Żywcu mam przyjaciółkę, która studiuje w Krakowie. Na święta zawsze znajdziemy chwilę, żeby choć na godzinę się spotkać. Myślę, że zawsze będzie to dla mnie miasto wspomnień z dzieciństwa.

Pierwszy poważny angaż...

- Już na trzecim roku studiów zaczęłam pracować w teatrze z tak znakomitym reżyserem, jakim jest Mariusz Grzegorzek. U niego zagrałam debiut w "Blasku życia" Gillmana i za tę role dostałam nagrodę - Brylant "Dziennika Łódzkiego" za najlepszy debiut właśnie. To dla mnie wielkie szczęście, że mogłam zaczynać u najlepszych. Gram tam 15-letnią dziewczynkę, ofiarę psychopatycznej pary. Mam szczęście do ludzi, dzięki którym się rozwijam. Taką osobą jest na pewno właśnie Mariusz Grzegorzek. To reżyser o niebywałej wrażliwości i nieprzeciętnym guście.

Seriale to ważny etap w rozwoju aktorskim, sposób na życie aktora czy też przynosząca w miarę regularne dochody ewentualność?

- Na pewno nie jest to sposób na życie, ale świetnie jest zbierać takie doświadczenia, mieć stałe dochody, możliwość rozwoju a jednocześnie równowagę w teatrze, gdzie praca jest zupełnie inna. Słowem, jedno drugie wzbogaca.

Jak udało się pani włączyć w grupę aktorów grających w serialu "M jak Miłość"? Czy pani rola będzie się rozwijać?

- Zawsze działa to tak samo. Najpierw jest casting, a potem "tak" albo "nie". Tym razem wybrano mnie. Nowych bohaterów wprowadza się stopniowo i powoli. Pracuję na planie "M jak Miłość" już czwarty miesiąc i już się trochę "nagrałam". Ale tego, co się będzie dziać w serialu, niestety nie mogę zdradzać. Na pewno będzie wiele ciekawych historii, więc polecam. Na planie pracuje się bardzo profesjonalnie a jednocześnie bardzo miło. Próby, ujęcia, obiad z ekipą... Pewnie nie będę oryginalna, ale to są wspaniali ludzie!

Jak wygląda pani dzień?

- Różnie, zależy od tego, czym akurat się zajmuję. Mogę zdradzić, że ostatnio żyję bardzo intensywnie, bo od września "zrobiłam" cztery premiery. Godząc ze sobą szkołę aktorską i granie w profesjonalnym teatrze nagrałam film. Grałam w serialach - w "Pierwszej miłości", potem w "M jak Miłość". Nawet mogę zdradzić, ze mój największy wyczyn to fakt, że zaraz po premierze teatralnej następnego dnia wstawałam o czwartej nad ranem, mój brat wiózł mnie przez cztery godziny na plan cztery do Wrocławia, potem cztery godziny na planie, powrót znów przez cztery godziny i o godzinie 19.00 spektakl w Łodzi, trwający do 23.00. Potem znowu czwarta rano... i tak przez cztery dni pod rząd. Czasami pytam sama siebie, po co mi to wszystko, jednak wiem już, że bez tego nie umiem żyć. Rozpiera mnie energia! Kiedy jest luźniej, wstaję około godziny 10.00, potem cztery godziny prób w teatrze, obiad z ukochanym i szkoła. O godzinie 18.00 znów do teatru... ale ja to kocham, bez tego mnie po prostu nosi.

Człowiek, który miał największy wpływ na to, co pani robi to...

- To ludzie, których spotykam na swojej drodze, rodzice... Mój narzeczony jest reżyserem i wspieramy się nawzajem, dopingujemy, podobnie myślimy. Myślę, że to konkretna sytuacja stwarza mnie "tu i teraz", każdego dnia na nowo.

Wzór dla pani jako aktorki?

- Jessica Lang. Ma charyzmę, coś nie do opisania, nienamacalność...»

"Rozmowa z Marietą Żukowską"
Marianna Lach
Dziennik Zachodni nr 143
21-06-2006
Mam nadzieję,że ta nowa przyćmi Muchę i Cichopek i zrobią z niej gwiazdę a tamte będą w odstawce.
Ta Marieta wygląda mi na niezłą żmiję która rozwali całe to towarzystwo i pokaże tym amatorkom kto w serialu jest najlepszy.Lubię takie ziółka jak ona
Dobrze powiedziane. Cnotką to ona raczej nie jest. Powinna ostro namieszać w MJM



Śliczna i zdolna.Tylko jeszcze chyba żadnej dobrej roli nie miała..
Ja ją znowu nie lubie
Dla mnie gra sztucznie... już wole Aleksandre Zienkiewicz z Pierwszej Miłości.
Aleksandra Zienkiewicz... Może wolę, ale obawiam się że będę musiał to jeszcze z wyszukiwarką ustalić

Chyba zacznę MjM oglądać... Jedno z moich prywatnych odkryć ostatniego sezonu (nie, że ja ją gdzieś na Podkarpaciu wypatrzyłem i osobiście przywiozłem do szkoły filmowej, tylko jedna z ciekawszych aktorek w Polsce jakie widziałem w ostatnim czasie).
podoba mi się jak gra w MjM
artykuł z gazety "Kultura i biznes" Łódź czerwiec-lipiec 2006



Sukces aktorki Teatru Jaracza

wczoraj

Marieta Żukowska (stoi z lewej) z Ewą Audykowską-Wiśniewską i Matyldą Paszczenko w 'Lwie na ulicy'.

Marieta Żukowska, aktorka łódzkiego Teatru im. Jaracza, na piątym Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy zdobyła nagrodę za pierwszoplanową rolę żeńską, grając Isobel w "Lwie na ulicy" Judith Thompson, w reżyserii Mariusza Grzegorzka. Isobel to... duch, ostrzegający ludzi przed złem.

(ts) - Express Ilustrowany

podoba mi się jak gra w MjM
Zakasowała te dwie - Muchę i Cichopek, teraz to ona tam króluje , jest najlepsza, fajnie gra, dobrze,że serialową Madzię wyrzucają to teraz ona będzie gwiazdą serialu.Pasuje do Cypriańskiego i mogliby byc parą w serialu i w realu:-)


[ Dodano: 17-02-2007, 03:07 ]
GENY I NADMIAR ENERGII – rozmowa z Marietą Żukowską, gwiazdą serialu "M jak Miłość"

Oglądała Pani pierwszy odcinek „M jak Miłość” ze swoim udziałem?

Tak. Pokazałam się wtedy tylko na chwilę, ale bardzo się denerwowałam. Ale to było miłe przeżycie.

Jest Pani podobna do swojej bohaterki? Wiem, że podobnie jak Marzena ma Pani brata…

Tak, sześć lat starszego. I bardzo go kocham. W dzieciństwie darliśmy ze sobą koty, a teraz bardzo sobie pomagamy. Jest prawnikiem, ale też kocha film. Widocznie to u nas rodzinne. (śmiech) Ale do Marzeny podobna nie jestem! Ona dla miłości pozwala się niszczyć. Przy osobie, którą kocha, zupełnie traci siebie. Ja wierzę w partnerstwo.

A nie w szaloną, ślepą miłość – bez względu na wszystko?

Choć fakt: w serialu nawet studentki psychologii zrozumieć Marzeny nie mogą …
No właśnie! I ja też nie rozumiem - dla mnie związek Marzeny ze Sławkiem jest chory. Na pewno nie prowadzi do niczego dobrego. Jedynie do destrukcji! Ostatnio rozmawiałam nawet o tym z naszą reżyserką - Natalią Koryncką. Miłość jest dobrem. W stu procentach. Jeżeli ktoś cię krzywdzi, nie nazywaj tego miłością. To może być pasja, namiętność, uzależnienie… Jakiś emocjonalny szantaż… Ale nie prawdziwa miłość. Mam nadzieję, że Marzena w końcu się opamięta. Tym bardziej, że ideał czeka tuż obok…

I ma na imię Kuba?

Aż mi czasem przykro, gdy widzę, jak martwi się o nią, pomaga, kolejny raz wyciąga z tarapatów… A ta mówi mu prosto w twarz, że kocha innego! No nie mam sumienia tego grać! (śmiech) Kuba jest dla Marzeny wspaniały. Tylko, że naprawdę dobrych ludzi często po prostu nie dostrzegamy. Są tak blisko, a my o nich zapominamy…

Ale na naszym czacie przyznała Pani, że jedno ją z Marzeną łączy: kocha Pani słodycze!

Przyznaję się bez bicia: tak, jestem absolutną fanką dobrego jedzenia! (śmiech) Gdy wyjeżdżam do innego kraju, zawsze wstępuję do jakiejś lokalnej restauracji i ”przemycam” później do Polski przepisy…

Pani specjalność?

Kwiaty dyni - faszerowane mozzarellą, z anchois, smażone w bułce tartej na oleju i podawane ze świeżymi pomidorami i rukolą.

A Pani tajemnica? Jak pogodzić kalorie z talią osy…

Geny i nadmiar energii! (śmiech) Poza tym nie kocham samego jedzenia, tylko jego celebrację. To, że na całą niedzielę mogę spotkać się z przyjaciółmi, od rana rano robić wielkie zakupy, gotować, dyskutować, pić dobre wino, słuchać dobrej muzyki… Takie chwile są najpiękniejsze. Jedzenie to nie tylko sposób na przeżycie. To sztuka spędzania wolnego czasu.

Ostatnie pytanie: wiem, że ukończyła pani szkołę muzyczną i gra na skrzypcach. Jest szansa na muzyczny duet Marzeny z Kubą?

Wszystko zależy od Ilony Łepkowskiej. Śmiejemy się, że Przemek na planie musiał się uczyć gry na gitarze, a ja pisania wierszy… Ale to właśnie jest w aktorstwie fajne: stale próbujemy czegoś nowego.

BIELSKO JAK WIEDEŃ, ŁÓDŹ JAK KUBA - cz. II rozmowy z Marietą Żukowską, gwiazdą serialu "M jak Miłość".

Urodziła się Pani w Żywcu…

Tak, ale bardzo szybko stamtąd wyjechałam. W wieku 13 lat mieszkałam już w Bielsku-Białej. Na pewno do Żywca zawsze będę wracać – tam są moi rodzice, moje pierwsze ścieżki… Ale największy przełom w moim życiu dokonał się w Bielsku. Tam się usamodzielniłam – i to bardzo szybko. Mój tata – fizyk plazmowy, totalnie „niemuzykujący” – zawsze mówił, że nie ma na świecie piękniejszej rzeczy, niż tworzenie muzyki. No i rodzice mi to „zaszczepili”. Na skrzypcach grałam już od szóstego roku życia. Na początku się buntowałam: od ćwiczeń wolałam zabawę. Ale potem sama wybrałam liceum muzyczne. Dlatego wyjechałam. Zamieszkałam w internacie, u sióstr zakonnych. I już nie było obok mamy i taty, którzy przypominali: „Odrób lekcje”. O wszystko musiałam dbać sama. Ale to dało mi siłę. Po liceum nie byłam bezradna – nie zaczęłam nagle zastanawiać się: „Co teraz?”. Wiedziałam, że w życiu trzeba o sobie walczyć.

Ma Pani w Bielsku ulubione miejsca?

Tak, lubię całą trasę, którą chodziłam codziennie z internatu – tuż obok katedry – do liceum. Te kamieniczki, starówka… Dla mnie Bielsko to mały Wiedeń. Na pewno o wiele mniejsze, ale jednak bardzo ładne.

Ale studiowała Pani w Łodzi…

Tak. Łódź dała mi teatr. To moje najbardziej „świadome” miasto. Dla mnie Łódź jest tak brzydka, że… aż piękna! Można się w niej zakochać! Jest fascynująca – to miasto to żywa scenografia. Czasem wchodzę w takie zaułki koło Piotrkowskiej, że… po co jechać na Kubę, skoro tutaj są takie widoki! Zderzenie cywilizacji… niemal ze slumsami. Lubię też stare fabryki. Moją szkołę filmową… Mój teatr (im. St. Jaracza – przyp. red.).
To miasto nie jest cukierkowe, lukrowane… Łódź ma charakter. Ludzie walczą tutaj ze smutkiem. Muszą zmagać się z bezrobociem, nie mają perspektyw. Można na to patrzeć i się smucić. Ale można też wiele z tego czerpać. Bo to są prawdziwe twarze. Bez upiększeń. Ludzie ze zmarszczkami – z historią wypisaną na twarzy.

W Łodzi wciąż pracuje Pani w teatrze, ale mieszka teraz w Warszawie…

Tak – to moja baza. I na przekór wszystkim zawsze walczę i mówię: Warszawa też jest piękna! (śmiech) Ludzie często na nią narzekają. A mnie absolutnie urzekły np. warszawskie kościoły. Tym bardziej, że mieszkam na Starówce, więc wokół mam ich mnóstwo. Uwielbiam też Nowe Miasto. To niesamowite, że ludzie to wszystko odbudowali. Znajomy kiedyś powiedział, że mieszkam w pomniku. Sama nigdy tak o tym nie myślałam, ale… Coś chyba w tym jest! Fascynuje mnie też Biblioteka UW – z ogrodami na dachu…
Ale najważniejsi są ludzie. Ci, którzy mnie dopingują, pokazują nowe perspektywy, nowe możliwości. Myślę, że z Warszawy jest bardzo blisko do Londynu, Paryża… Tam też mogłabym trochę pomieszkać.

Pytanie na koniec: umie Pani grać na skrzypcach po góralsku?

Nie! (śmiech) To zupełnie inny rodzaj gry. Ale może kiedyś się nauczę?

A czuje się Pani góralką?

Gdybym chciała być „czystą” góralką, to bym została w Żywcu. I nigdzie nie wyjeżdżała.

W takim razie - procentowo – ile jest w Pani z góralki, a ile z warszawianki?

Nie wiem. Myślę, że jakaś część mnie jest w każdym miejscu, w którym żyłam. A jeśli za chwilę wyjadę np. do Londynu, czy Paryża… To stanę się częścią także i tych miast.

iFilm.pl
SPOJRZAŁAM W LUSTRO… I PRZESTRASZYŁAM SIĘ SAMEJ SIEBIE! – rozmowa z Marietą Żukowską, jedną z gwiazd filmu „Bezmiar sprawiedliwości”



W tym tygodniu wchodzi na ekrany Pani najnowszy film – „Bezmiar sprawiedliwości”. Z tego, co wiem, scenariusz oparto na prawdziwym wydarzeniach. Może Pani zdradzić coś na temat swojej roli?

Gram młodą dziennikarkę telewizyjną z Wrocławia – w filmie ma na imię Dominika, ale naprawdę nazywała się Martynika - która jest uwikłana w szereg tajemnic. Ginie w ósmym miesiącu ciąży, brutalnie zamordowana. Film opowiada właśnie o śledztwie i procesie w tej sprawie. Moja bohaterka pojawia się głównie na zasadzie retrospekcji. To fascynujące: grać kogoś, kto istniał naprawdę. Dla mnie najbardziej wzruszające było, że pracując nad filmem poznałam ludzi, którzy naprawdę moją bohaterkę znali. Mówili, że była niesamowita, otwarta na ludzi… Biła od niej dobra aura. Miała w sobie coś charyzmatycznego. Tym bardziej jej śmierć była dla ludzi szokiem. Ale okazuje się, że miała też swoje tajemnice… I o tym właśnie opowiada ten film.

Czy któraś ze scen była dla Pani szczególnie trudna?

Dzień, w którym musiałam zagrać martwe ciało - nago, w wannie, z przyczepionym brzuchem, z odpowiednią charakteryzacją… To było bardzo trudne. Mimo, że cała scena trwa tylko chwilę. Gdy spojrzałam do lustra… przestraszyłam się samej siebie! A potem musiałam wejść do zabarwionej na różowo wody – tak, jakby wokół była krew… I przełamać się, żeby zagrać nago. Ale dla tego filmu było warto.



Podobno na planie odkryła Pani dziwną zbieżność dat…

Tak, rzeczywiście: ja urodziłam się 1 lipca, a Martynika zmarła 30 czerwca. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. W jednej ze scen, w dniu morderstwa, moja bohaterka czyta gazetę. Na planie były numery wyciągnięte z archiwum. Gdy zobaczyłam datę… aż się wzdrygnęłam. Ale to zdarza mi się już kolejny raz. W spektaklu „Lew na ulicy” (Teatr im. St. Jaracza w Łodzi – przyp. red.) gram z kolei Isobel – ducha dziewczyny, która została zamordowana dokładnie w dzień moich urodzin… Takie zbieżności zawsze dają do myślenia.



iFilm.pl



lubie ją w "m jak miłość" w "pierwszej miłości" miała gł***a role
To chyba dobrze, że gra rózne postacie. Fajnie.
Marieta Żukowska: Serial to nie obciach, ale...
- Łódź była tylko etapem w moim życiu. Może jeszcze do niej wrócę, ale mieszkam gdzie indziej - MARIETA ŻUKOWSKA, aktorka Teatru im. Jaracza w Łodzi, przeniosła się do Warszawy.

«Anna Gronczewska: Czy rola Marzeny w serialu "M jak miłość" zmieniła pani zawodowe życie?

Marieta Żukowska: - Ależ skąd!

Ale przyniosła przecież dużą popularność, której nie zapewni pani teatr?

- Dla mnie popularność nie ma najmniejszego znaczenia. Gdybym bardzo chciała być popularna, wzięłabym udział w "Tańcu z gwiazdami". Jednak na to się nie zgodziłam. Serial traktuję jako swoją pracę.

Bez zastanowienie przyjęła pani pracę w serialu?

- Tak. Uważam za hipokryzję twierdzenie, że granie w serialu to pewnego rodzaju obciach. Żyjemy w kraju, gdzie nie tworzy się mnóstwa filmów. Oprócz teatru nie ma dla aktorów wielu możliwości występowania. Praca w serialu na pewno w jakimś stopniu mnie rozwinęła. Oczywiście, nie można tego porównywać z filmem czy teatrem, bo aż nie przystoi. No cóż, takie są warunki, należy się więc do nich przystosować, a nie psioczyć. Praca w serialu jest o tyle trudna, że gra się w pośpiechu. Człowiek nie jest w stanie poświęcić temu tyle czasu, by efekt był bardzo dobry.

"M jak miłość" nie jest pani pierwszym serialem...

- Zagrałam wcześniej w "Pierwszej miłości". Gdy jest się młodą studentką, jak ja wtedy byłam, to ma się potrzebę szybkiego usamodzielnienia się, zarobienia pieniędzy. Jeżeli los daje taką szansę, to dlaczego z niej nie skorzystać?

Lubi pani Marzenę, bo jej zachowanie przyprawia niektórych widzów o palpitację serca?

- Cóż mogę zrobić? Taki jest scenariusz, takie są wymagania reżysera. Oczywiście, jej zachowanie jest ekstremalne i dziwne. Z drugiej strony, myślę, że nie możemy oglądać zawsze kremu cukrowego z wiśnią. Takie sytuacje, jakie przytrafiają się Marzenie, zdarzają się w życiu. My się przed nimi bronimy i chcemy żyć w ułudzie. A takie rzeczy są prawdziwe.

Marzena znajdzie wreszcie swoją prawdziwą miłość?

- Nie mam pojęcia. Trzeba by zadzwonić do pani Ilony Łepkowskiej

Ma pani za sobą debiut filmowy, zagrała pani m.in. w "Bezmiarze sprawiedliwości". Teraz zakończyła pani zdjęcia do kolejnego obrazu. Co to za film?

- Zagrałam w nim główną rolę, a wystąpiłam u boku Jana Frycza. Jak wejdzie na ekrany, a stanie się to dopiero za rok, wreszcie będę mogła powiedzieć, że zrobiłam coś w filmie. Niestety, nie mogę na razie niczego więcej zdradzić.

Pochodzi pani z Żywca, ale od wielu lat mieszka z dala od rodzinnego domu. Czuje się pani jeszcze góralką?

- W górach się urodziłam, tam są korzenie, miejsce moich pierwszych zabaw, tam poznawałam świat. Ale tak naprawdę jestem teraz związana z Warszawą, gdzie mieszkają również moi przyjaciele, znajomi.

Góralki są temperamentne, porywcze. To też pani cechy?

- Pewnie coś z tego jest we mnie w środku. Ale, moim zdaniem, to też kolejny stereotyp. Każdy człowiek jest inny. Miejsce, w którym się wychował, nie ma wielkiego wpływu na charakter.

Rodzice byli zadowoleni, gdy dowiedzieli się, że chce pani zostać aktorką?

- Mój ojciec chciał, bym została muzykiem. Mama bardzo mnie w moim wyborze wspierała. W ogóle byłam bardzo samodzielnym dzieckiem, większość decyzji podejmowałam sama. Jedne trochę na przekór rodzicom, inne w zgodzie z nimi.

Studiowała pani w łódzkiej filmówce. Dostała się pani do niej za pierwszym razem. To chyba świadczy o dużym talencie?

- Nie wiem. Może to było tylko przeznaczenie?

Z Łodzią związała się pani na wiele lat. Najpierw była szkoła, potem Teatr im. Jaracza...

- W Teatrze im. Jaracza zaczęłam grać już na drugim roku studiów. Można więc powiedzieć, że to teatr mnie wybrał. Do dziś w nim gram, można mnie oglądać w trzech przedstawieniach. Ale niedawno przeprowadziłam się do Warszawy. W związku z moim trybem pracy mieszkanie w Łodzi stało się niemożliwe.

Czy opuszczała pani Łódź z żalem?

- Łódź na zawsze pozostanie w moim sercu. To miasto, gdzie świadomie zaczęłam poznawać siebie jako człowieka. Przecież studia zmieniają wiele w życiu, dużo się w sobie odkrywa. Człowiek zmienia się nieraz o 180 stopni. Natomiast samego miasta żałować nie będę.

Dlaczego?

- Przywiązuję się do ludzi, do pewnych sytuacji, ale nie do miejsca. Oczywiście, zawsze pozostaje sentyment. Jednak należy myśleć o własnym szczęściu. Jeżeli przychodzi czas, by zmienić miasto, w którym się mieszka, trzeba być odważnym i to zrobić. Może za rok zamieszkam w Londynie i będę robić całkiem inne rzeczy?

Nie jest więc pani za bardzo sentymentalna...

- Myślę, że jednak jestem. Czasem się śmieję, że mam taką rosyjską duszę. Ale muszę walczyć z tym sentymentalizmem. Aby iść do przodu, poznawać jak najwięcej, nie bać się rozwijać. Często bywa, że jest nam bezpiecznie w danych okolicznościach i dlatego staramy się je zachować. Wybieramy więc drogę, która pozornie jest bezpieczna. To może nas uśpić i możemy przestać się rozwijać. A mamy tylko jedno życie i powinniśmy wziąć z niego jak najwięcej. Czasami strach nas ogranicza. Wydaje mi się, że warto podjąć ryzyko, nawet jeśli się przez to trochę pocierpi.

Nie za ciężko będzie pani dojeżdżać do Łodzi na spektakle?

- Pewnie, że będzie trudno. To mój wybór. Nie wiem, na ile lat starczy mi sił. Ale jestem tak bardzo związana z Teatrem im. Jaracza, że trudno przenieść mi się do jakiegoś warszawskiego teatru.

Ma pani w Łodzi swoje ulubione miejsca?

- Na pewno uwielbiam swój teatr. Ale też Piotrkowską, kafejki, które są przy niej, kino Charlie. Łódź jest dla mnie taką Kubą - to żywa scenografia. Jest tak inna od wszystkich miast, które w życiu widziałam, że przez to jedyna i cudowna. Mroczna, a jednocześnie zadziwiająca, błyszcząca, kolorowa. Gdy wejdzie się w zaułki Łodzi, to nie trzeba jechać na Kubę. Myślę, że miasto daje wiele inspiracji. Dlatego jest tu szkoła filmowa. Mieszkają w Łodzi prawdziwi ludzie, z historią wypisaną na twarzy.

Wielu młodych ludzi, nie tylko aktorów, by coś osiągnąć w życiu, tak jak pani wyjeżdża z tego miasta...

- Tak, bo to jest nieuniknione. Łódź była tylko etapem w moim życiu. Może jeszcze do niej wrócę, ale mieszkam gdzie indziej.

Kocha pani kino?

- Uwielbiam oglądać filmy! Mam w domu tysiące płyt DVD. Uczę się z nich, podziwiam grających w nich aktorów. Wiele filmów mogłabym oglądać bez przerwy - na przykład "Śniadanie u Tiffany'ego". To taki mój "odstresowywacz". Ale też uwielbiam "Magnolię", "Blue Velvet", a "Szepty i krzyki" Bergmana mogłabym oglądać na okrągło.

Ale podobno azyl odnajduje pani nie tylko w kinie, ale też w kuchni. Lubi pani gotować?

- To prawda. Jeśli znajdę czas, chętnie gotuję, głównie dla przyjaciół. Czasem robię dla nich kolacje. Nie mam żadnej popisowej potrawy. Szukam nowych przepisów, jednak najlepiej lubię włoskie jedzenie.

Kolejną pani słabością są zakupy...

- Tak, ale jest też jeszcze taniec. Ale z tymi zakupami jest już trochę lepiej. Wolę pojechać w podróż do Meksyku czy Maroka, niż kupować kolejną sukienkę czy buty.

Tak groźne było to kupowanie?

- Było groźne. Moim zdaniem, był to rodzaj odstresowywania. Jeszcze trzy miesiące temu nie mogłabym się obyć bez zakupów. Teraz nie są mi wcale potrzebne.

Czyli omija pani centra handlowe?

- Zawsze je omijałam. Nie lubiłam ich nigdy. Duszę się w nich, nie jestem w stanie wytrzymać. Zakupy robiłam w małych sklepach. Mam swoje ulubione miejsca. Tam kupuję jakieś ubrania.

Skoro bardzo lubi pani tańczyć, dlaczego nie przyjęła pani propozycji występu w "Tańcu z gwiazdami"?

- Szanuję ten program i moja odmowa nie była wyrazem pogardy. Niech cieszy ludzi. Jestem jednak aktorką, nie tancerką. Występ w "Tańcu z gwiazdami" byłby zabiegiem medialnym. Gdy rozmawiałam z reżyserem tego programu, powiedziałam, że gdyby zabrali mnie do Buenos Aires i tam byśmy się uczyli tańczyć, to czemu nie...

To może wystąpi pani w "Jak oni śpiewają"?

- Też na razie nie jestem tym zainteresowana, może kiedyś spróbuję. Skupiam się na aktorstwie. Priorytetem jest dla mnie film, serial, ale przede wszystkim teatr.

A co z podróżami, o których pani wcześniej wspomniała?

- Kocham podróżować. Myślę, że jest to cel mojego życia. Byłam w Moskwie, w wielu krajach europejskich.

Dotarła pani już do Meksyku i Maroka?

- Tam się dopiero wybieram. Oszczędzam na zakupach, by pojechać do tych krajów.

Komu zawdzięcza pani tak oryginalne imię?

- Rodzicom. Nie wiąże się z tym żadna specjalna historia. Trochę cierpiałam przez to imię w przedszkolu, bo nikt nie mógł go zapamiętać. Teraz bardzo je polubiłam i cieszę się z niego.

Robi pani prawo jazdy...

- Jestem po pierwszej lekcji. Jeździłam po Warszawie, między tirami! Auto mi się bardzo przyda. Bałam się siadać za kółkiem, ale teraz nadszedł czas, by wreszcie złapać byka za rogi.

Ma pani wymarzone auto?

- Myślę, że będzie to stary jeep.

Zaczyna pani od samochodu z górnej półki...

- Poczuję się w nim bezpieczna. Jeśli ktoś mnie stuknie, będę pewna, że nic mi się nie stanie.

Może pani powiedzieć o sobie, że jest znaną, popularną aktorką?

- Nigdy tak o sobie nie chcę powiedzieć. Kiedy człowiek powie o sobie, że jest znany, to oznacza, że jest skończony. Dopóki jesteśmy niepewni siebie, mamy impuls, by się rozwijać. Chcę robić to, co będzie mnie cieszyło, rozwijało, dawało satysfakcję.»

"Marieta Żukowska: Serial to nie obciach, ale..."
Anna Gronczewska
Dziennik Łódzki nr 191
17-08-2007
Ona jest ładna i fajnie gra w Mjm
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ginamrozek.keep.pl