ďťż
RSS

Katarzyna Cynke

Rap_fans


Katarzyna Cynke

Aktorka Teatru Nowego w Łodzi (od roku 2005).
Ważniejsze daty

* 1982. 03. 11 - Data urodzenia (Warszawa)
* 2005 - Wykształcenie - rok ukończenia studiów (Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi)
* 2005 - Nagroda (II nagroda za rolę Marii w przedstawieniu "4 x Woyzeck" na XXIII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi)

Filmografia

* 2006 - STINGER (1), DRUGA STRONA LUSTRA (2), WYPOŻYCZALNIA LUDZI (3), NOCNY GOŚĆ (4), WKRĘT (5), PAPARAZZI (6), DIAGNOZA (7), PODPUCHA (8), DZIECI I WDOWY (9), NIEZNANI SPRAWCY (10) w OFICEROWIE Obsada aktorska (podkomisarz Alicja Szymczyszyn),
* 2006 - FAŁSZERZE. POWRÓT SFORY Obsada aktorska (Ala),
* 2005 - 6, 10 w TAK MIAŁO BYĆ Obsada aktorska (Alicja),
* 2005 - PODMIANA. CZĘŚĆ 1 (68), PODMIANA. CZĘŚĆ 2 (69) w PENSJONAT POD RÓŻĄ Obsada aktorska (Mirka),
* 2004 - SPAM Obsada aktorska (Monika),
* 2003-2005 - SPRAWA NA DZIŚ Obsada aktorska (Aneta, asystentka Henryka Wyrzykowskiego),






jakos nie przypadla mi do gustu. a jesli urodzila sie w 1982 roku to musiala albo pojsc rok wczesniej do szkolyalbo szkola aktorska trwa 5 lat. bo normalnie nie jest to mozliwe
a ja nie wiem kto to jest, nie kojarze...


Szczerze? Nie znam jej.
w oficerach gra


O nich się mówiło w 2006 roku

30.12.2006

Kto ze znanych łodzian może zaliczyć mijający rok do udanych, a dla kogo był on totalną porażką? Postanowiliśmy wybrać kandydatów w dwóch kategoriach: wygranych i przegranych bohaterów ostatnich 12 miesięcy. Oto nasze propozycje.

Wygrani

Katarzyna Cynke z Teatru Nowego
Młoda aktorka (absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi z 2005 roku) została okrzyknięta nową gwiazdą polskiego filmu. Z powodzeniem zagrała w serialach "Oficerowie" i "Fałszerze - powrót sfory". Zwróciła na siebie uwagę delikatną urodą i brawurową grą. W rolę Alicji, policyjnej psycholog, wcieliła się z ogromnym wyczuciem. Przygotowywała się do niej bardzo solidnie - przeszła nawet szkolenie u antyterrorysty. Na co dzień występuje w teatrze.

(pol) - Express Ilustrowany
Pani mówi fiołkami, powinna się pani trochę zbrzydzić, zwulgaryzować – słyszała w szkole aktorskiej. Choć nie posłuchała rad profesora, brawurowo zadebiutowała w „Oficerach”. Na ekranie ważniejsze okazało się to, że w postaci podkomisarz Alicji Katarzyna Cynke znalazła wiele odniesień do własnego życia. Opowiada o tym po raz pierwszy w rozmowie z Moniką Stukonis.

Wszyscy Cię chwalą za rolę w „Oficerach”. Czy czujesz, że zaczyna się sława?
Na razie jestem pod wrażeniem samego serialu, który oglądam z wielkim zainteresowaniem, bo wcześniej nie widziałam efektów naszej pracy. Na planie miałam wrażenie pomieszania z poplątaniem, bo kręciliśmy kilka odcinków jednocześnie i kilka wariantów jednej sceny. A teraz siadam w niedzielę o 20.00 i widzę dokładnie, co z tego wyszło.

– Twoja postać – Alicja Szymczyszyn, młoda pani psycholog, jest pogubiona, nieśmiała, trochę zalękniona. Z odcinka na odcinek nabiera pewności siebie. Trudno było zagrać taką rolę?
Obie z Alicją przechodziłyśmy dokładnie w tym samym momencie rodzaj inicjacji: ja w zawodzie aktorskim, ona w pracy w policji. Dla mnie to był rodzaj chrztu bojowego, bo po raz pierwszy w życiu znalazłam się w zupełnie nieznanym mi świecie. „Oficerowie” to moja pierwsza poważna praca zaraz po studiach. Od razu wrzucono mnie na głęboką wodę. Teraz widzę, że była to dobra metoda. Musiałam natychmiast zacząć machać rękami i mam nadzieję, że dzięki temu nauczyłam się pływać.

– Jak dostałaś rolę Alicji?
Zaproszono mnie na wielostopniowy casting. Wcześniej dostałam skrótowy opis postaci. Znalazłam tam odniesienia do mojego własnego życia. Też pochodzę z rozbitej rodziny i wychowywałam się z dala od mojego ojca. Wydawało mi się, że wiem, jak to zagrać. Ale za moment pojawiły się wątpliwości. W scenariuszu Alicja jest impulsywna, szybka, zdecydowana, czyli jednak to nie ja! Mimo tych rozterek poszłam na casting. Bardzo chciałam pracować z Maćkiem Dejczerem.

– To była walka o dużą stawkę?
Tak. Zaczęłam przede wszystkim „walczyć” ze swoją osobowością, ćwiczyć głos, by był twardszy, bardziej zdecydowany. Czułam, że jestem brutalniejsza, zmieniły mi się rysy, głos, gestykulacja. Ale gdy to odsłuchiwałam, wpadałam w rozpacz. Cały czas byłam niewinna, zagubiona, tyle tylko, że mówiłam trochę grubszym głosem. Całe szczęście, że producenci widzieli Alicję jako osobę delikatną, która tylko w pewnych momentach uruchamia swój twardy charakter i zaczyna walczyć.

– Ile aktorek startowało do roli Alicji?
Słyszałam, że kilkadziesiąt.

– Na którym castingu pojawił się Dejczer?
Prawie na samym końcu. Grałam wtedy w parach z różnymi aktorami. Czułam, że sprawdza nie tylko moich potencjalnych partnerów, ale również moje reakcje, pomysły na odegranie roli.

– Kolejna analogia – Alicja też jest sprawdzana przez Sznajdera, przez wewnętrzną komórkę w samej policji...
Tak, analogii było jeszcze więcej. Końcowy casting był piekielnie trudny. Próbowałam bardzo mocną scenę. Miałam pokazać kilkanaście różnych stanów emocjonalnych, bo reżyser nie poprzestawał na prostych rozwiązaniach. Myślałam, że to już koniec, bo Maciek za każdym razem powtarzał: „Nie, nie, nie, zrób to inaczej, inaczej, nie to”. Byłam pewna, że zaraz mi podziękują.

– Kiedy w końcu dostałaś tę rolę, pewnie szalałaś z radości.
Euforia została rozłożona na kilka etapów, rozmieniła się gdzieś po drodze. Byłam tak zmęczona, że wiadomość o tym, że zagram, przyjęłam spokojnie. To było uczucie ulgi, jak po zdanym trudnym egzaminie.

– Mówisz, że Alicję grasz trochę wbrew sobie. Kasia Cynke jest subtelna, delikatna, krucha, nie lubi walczyć. Te cechy nie przeszkadzają Ci w uprawianiu zawodu?
Granie wbrew sobie to dla mnie wyzwanie, które chętnie podejmuję. Czytam teraz książkę Clarissy Pinkoli Estés „Biegnąca z wilkami”, która powinna być elementarzem każdej kobiety. Trzeba zawierzyć instynktowi, intuicji, która uruchamia w nas niesamowite pokłady sił i emocji.

; Skończyłaś łódzką Filmówkę rok temu. Co działo się z Tobą po szkole?
Natychmiast po dyplomie zaczęłam współpracę z Teatrem Nowym w Łodzi. Z grupą przyjaciół z roku dostaliśmy stypendium Sceny Młodych przy tym teatrze i możliwość przygotowywania spektakli. Jesteśmy po trzeciej premierze. Pod koniec lata skończyłam „Oficerów”, we wrześniu ruszył sezon teatralny. Cały czas jestem w biegu.

– Jesteś warszawianką, ale mieszkasz w Łodzi. Mama nie płakała, że traci jedynaczkę z oczu?
Było nam ciężko się rozstać, bo jesteśmy z mamą bardzo blisko. Płakałam, gdy wyjeżdżałam na studia, bo opuszczałam dom, w którym zostawiałam swoją najbliższą przyjaciółkę. Na początku dzwoniłam do mamy codziennie, potem szybko wpadłam w wir ciężkich studiów. Byłam w szkole od rana do nocy.

– Co mówiono w szkole o Kasi Cynke?
Że powinnam walczyć ze swoją powierzchownością. Pamiętam, że profesor Bronisław Wrocławski mówił mi, że ja „mówię fiołkami”, a powinnam się trochę zbrzydzić, zwulgaryzować, by moje aktorstwo brzmiało wiarygodnie. Sugerowano, żebym zapisała się na zajęcia walk wschodu, by wyzwolić w sobie agresję i umiejętność wchodzenia w interakcję z
innymi. Ale nie zapisałam się. Nie jestem tak zdeterminowana. By zagrać psychicznie chorą, nie muszę zamykać się w zakładzie. Ja żyję w świecie swojej wyobraźni i wiele stanów jestem w stanie sobie wyobrazić, podpatrzyć u innych.

– Trudno było przyznać się w domu, że chcesz zdawać do szkoły filmowej? Aktorstwo to zajęcie, które nie daje stabilizacji. Wszystko zależy od szczęścia i koniunktury...
Długo chciałam zdawać na medycynę. Ale ciągnęło mnie też do aktorstwa i pewnego dnia to „aktorstwo” we mnie zakrzyczało. Mama zawsze mnie wspierała. Od
dziecka uwielbiam malować, to mama kupowała mi płótna, farby i pędzle.

– Twój dom był skromny?
Tak, utrzymywałyśmy się we dwie z nauczycielskiej pensji mamy, ale nie pamiętam, żeby czegokolwiek mi brakowało.

– Rozstanie rodziców zaważyło na Twoim życiu?
Myślę, że tak. Do 10. roku życia miałam pełną i szczęśliwą rodzinę i nagle mój dom się rozpadł. Nie mogłam się z tym pogodzić, ogarnął mnie jakiś niedowład, przestałam mieć poczucie bezpieczeństwa. To był trudny czas w moim życiu. Musiałam stać się bardziej partnerem mamy niż jej dzieckiem. Musiałam nauczyć się odpowiedzialności za siebie i za nią. Może dlatego jestem tak ugrzeczniona, bo nie chciałam jej zranić, chciałam sprawiać jak najmniej kłopotu. Dzisiaj myślę, że tamte wydarzenia zaważyły na mojej nadwrażliwości. Aktor czerpie z cierpienia, z braków, potem próbuje to nadrabiać. Takie osoby jak ja nigdy nie dorastają, bo całe życie noszą w sobie marzenie o szczęśliwym dzieciństwie.

– Czujesz, że sprzyja Ci los?
Od pewnego czasu bardzo. Mam wrażenie, że urodziłam się w czepku. A może jest to rodzaj rekompensaty za problemy, które miałam w dzieciństwie?

– Jak wspominasz swój pierwszy dzień na planie? Byłaś stremowana, że pracujesz z bardzo dobrymi aktorami?
Na początku byłam zalękniona, ale ekipa od razu uznała mnie za profesjonalistkę i pewnie uważali, że jeśli czegoś nie umiem, natychmiast się nauczę. Ponieważ byłam tak traktowana, sama zaczęłam się tak postrzegać. Zupełnie jak u Gombrowicza. Bardzo pomagał mi Czarek Pazura, Magda Różczka, która doskonale rozumiała wszystkie moje problemy, bo niedawno sama zaczynała w tym zawodzie.

– Nie było między Wami rywalizacji?
Gdy stajesz się dojrzałą aktorką (a Magda już nią jest), to nie może być mowy o zazdrości, bo masz pełną świadomość samej siebie i własnych ograniczeń. Trudno porównywać dwie aktorki, które wyglądają inaczej, mówią inaczej, nawet gestykulację mają kompletnie inną.

– Żyjesz już na własny rachunek?
Tak, z moim chłopakiem wynajmujemy mieszkanie w Łodzi. Oboje jesteśmy aktorami. To moja miłość jeszcze ze szkoły filmowej.

– Nie boisz się związku aktor – aktorka?
Boję. Staramy się żyć w miarę „higienicznie”, nie przenosimy pracy do domu, nie jesteśmy ze sobą 24 godziny na dobę. To daje nam dystans.

– Dbasz o siebie?
No właśnie nie, tu najlepiej widać mój brak konsekwencji i lenistwo. Zamiast pójść na siłownię, wolę położyć się z książką i poczytać. Oczywiście potrafię się błyskawicznie zmobilizować, ale nic nie robię regularnie, z planem i kalendarzem w ręku. Na co dzień lubię być trochę niezorganizowana, chaotyczna.

– Pierwszy sukces za Tobą. Co czujesz, gdy budzisz się rano?
Czuję przestrzeń, powietrze. Spokój. Mam wrażenie, że jeśli pojawiają się zakręty w moim życiu, to za chwilę pojawia się prosta. Nie ma się czego bać! To mówię sobie każdego dnia!





viva.pl

Poskromiona złośnica?
- Nie chciałam pokazać potwora, lecz kobietę walczącą o prawo do głosu i własnego zdania, która się zakochuje. Wyjść na scenę i wrzeszczeć każda aktorka potrafi, trudniej jest tym wrzaskiem przekazać jakieś emocje i odcienie osobowości tej dziewczyny. Chciałam, żeby widz ją polubił - mówi KATARZYNA CYNKE o roli Kasi w "Poskromieniu złośnicy" w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi.

«W Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi kolejna premiera - "Poskromienie złośnicy" Szekspira, w bardzo współczesnym odczytaniu tej znanej sztuki. I słusznie, bo każdy czas ma własny język i nie musimy (nawet nie chcemy) delektować się tym sprzed 40 czy 100 lat. Zasadniczym pytaniem sztuki jest - kto kogo tak naprawdę poskramia, ale na pewno jest to historia o miłości i pożądaniu.

Główne postaci komedii Katarzynę i Petruchia znakomicie grają: Katarzyna Cynke [na zdjęciu] i Ireneusz Czop.

Ona, chociaż zaledwie dwa lata temu ukończyła łódzką PWSFTviT, staje się coraz bardziej popularną aktorką nie tylko w Łodzi. W teatrze zagrała 4 role, ale ogólnopolskiej publiczności telewizyjnej znana jest z głównej roli serialu "Oficerowie" (podkomisarz Alicja Szymczyszyn), obecnie oglądamy ją w serialu "Fałszerze".

On, absolwent tej samej uczelni, jest bardzo doświadczonym aktorem o ugruntowanej pozycji w Łodzi. Na koncie ma ponad 40 ról teatralnych w 3 teatrach łódzkich i dwie Złote Maski za najlepsze kreacje sezonu oraz szereg indywidualnych nagród aktorskich. Niedawno oglądaliśmy go w serialach "Samo życie", "Kopciuszek" i w filmie "Lawstorant".

Z parą niezwykle sympatycznych aktorów rozmawiałem na drugi dzień po premierze prasowej.

Trafiła kosa na kamień - rozmowa z Katarzyną Cynke

Jest pani feministką?

- Nie jestem feministką, ale uważam, że kobiety powinny mieć prawo głosu i być szanowane.

Popiera pani ten kobiecy ruch?

- Popieram jego merytoryczny rdzeń, ale nie jestem zwolenniczką wynaturzeń, w ramach których pewne kobiety boją się być kobietami, obawiają się mężczyzn, nie potrafią zademonstrować własnej niezależności.

Czego nie można zarzucić Kasi z komedii "Poskromienie złośnicy" w którą właśnie się pani wcieliła. A propos - jak zareagowała pani na propozycję jej zagrania?

- Bardzo się ucieszyłam, bo pomyślałam sobie, że jest to dla mnie kolejne wyzwanie i bardzo ciekawa rola. Zresztą na I roku studiów grałam fragmenty z "Poskromienia złośnicy" i myślałam sobie, że w przyszłości chciałabym jeszcze raz zmierzyć się z tą postacią.

Katarzyna ze sztuki Szekspira jest diametralnie różna od pani i jej zagranie mogło być szczególnie trudne...

- Owszem, ale ja takie zadania lubię, nimi się żywię jako aktorka i one mnie bardzo motywują. Na takie role czekam.

Kto pomagał pani w stworzeniu złośnicy Kasi?

- W dużym stopniu miałam przemyślaną tę postać, a w finale pracy reżyser Waldemar Zawodziński, sprawujący pieczę artystyczną nad całością zebrał to wszystko i w ten sposób powstała Katarzyna.

Aktorki grające te role, łącznie z Elizabeth Taylor, rysowały Katarzynę znacznie ostrzejszą kreską, wręcz przejaskrawiając pewne cechy jej charakteru. Pani aż tak złośliwa i nieznośna nie była...

- Nie chciałam w ten sposób pokazać swojej Katarzyny, bo uważam, że ten spektakl jest o czymś innym, że to nie jest studium złośliwości, lecz rodzenia się uczucia. Nie chciałam pokazać potwora, lecz kobietę walczącą o prawo do głosu i własnego zdania, która się zakochuje. Wyjść na scenę i wrzeszczeć każda aktorka potrafi, trudniej jest tym wrzaskiem przekazać jakieś emocje i odcienie osobowości tej dziewczyny. Chciałam, żeby widz ją polubił.

I to się pani wspaniale udało, bo rola jest od początku do końca szalenie konsekwentnie poprowadzona. Widać, że pani ją lubi i my widzowie spoglądamy na złośnicę z sympatią.

- I właśnie o to mi chodziło.

Na czym przede wszystkim polega konflikt między Katarzyną a Petruchio?

- Wydaje mi się, że to raczej gra na różnych płaszczyznach niż konflikt. To rodzaj siły polegającej na ścieraniu się, bo trafiła kosa na kamień. Oni się w sobie trochę odbijają i może to ich do siebie przyciąga.

Jakim partnerem okazał się Ireneusz Czop?

- Niesamowitym, bo to bardzo dobry aktor, niezwykle oddany temu, co robi, dlatego świetnie się z nim pracuje. Granie z Ireneuszem to sama przyjemność!

* * *

Totalna namiętność - rozmowa z Ireneuszem Czopem

Co łączy Petruchia z Katarzyną?

- Totalna namiętność, którą się czuje już w pierwszym uderzeniu ich spotkania. To wzajemna fascynacja dzikością płci i natury.

Co ich dzieli?

- Szaleńcza pycha, duma, wychowanie. Oboje badają, które z nich jest ważniejsze i które nie ustąpi drugiemu.

Czyli oboje są złośnikami?

- I dobrze. Ale ich złość ma fajną cechę żywotności, spontaniczności. Jak ktoś się ładnie złości, to można go kochać do końca życia.

Zasadniczym pytaniem w tej sztuce jest, kto kogo poskramia. Czyli twoim zdaniem kto ma przewagę?

- Na to pytanie każdy widz powinien sam sobie odpowiedzieć. My chcemy to pytanie pozostawić bez odpowiedzi. W dzisiejszym odczytaniu sztuki Szekspira nie wiadomo, kto tak naprawdę kogo poskramia. Gra namiętności, uczucia między nimi jest podstawą naszego życia.

Czyli jest to spektakl o miłości i odwiecznej walce płci?

- Cały czas zastanawialiśmy się, czy to jest antyfeministyczna sztuka, czy też opowieść o miłości dwojga bardzo energetycznych i spontanicznych ludzi, którzy w swoich buntowniczych naturach przeciwstawiają się światu.

Czyli nikt tutaj nie zwycięża?

- Tu nie ma zwycięzcy i pokonanego. Wygrywa partnerstwo w znaczeniu bycia razem.

Jaką partnerką okazała się Katarzyna Cynke?

- Superotwartą, szalenie błyskotliwą. To ogromnie uzdolniona osoba!»

"Poskromiona złośnica?"
Bohdan Gadomski
Express Ilustrowany nr 77
31-03-2007

[ Dodano: 08-07-2007, 13:46 ]




Ma piękne oczy
Małaszyński złamał jej palec
U mężczyzn najbardziej cenię poczucie humoru


Z Cezarym Pazurą w serialu "Oficerowie"
FOTO: MICHAŁ NIWICZ

Spod wielkich słonecznych okularów patrzy na mnie młoda, popularna aktorka. Rolą w serialu telewizyjnym "Oficerowie" przebojem wdarła się do domów milionów Polaków.

Z Katarzyną Cynke umawiam się w kawiarni na warszawskim Żoliborzu. Przychodzi w czarnym płaszczu i jeansach. Zdecydowanym głosem proponuje, żebyśmy - korzystając z ładnej pogody - porozmawiali na zewnątrz, w kawiarnianym ogródku. Jest bardzo miło, ale czasami przeszkadza natarczywie dzwoniący telefon. Okazuje się, że aktorka kilka dni temu spotkała się z koleżankami z klasy licealnej, które teraz chcą z nią pilnie poplotkować. Muszą jednak poczekać - "Super Express" tego dnia ma pierwszeństwo.

- Dookoła pełno nieznanych aktorek, a twoją twarz po "Oficerach" zna cała Polska. Miłe?
- Nie jest tak różowo, jak mogłoby się wydawać, bo nie nastąpiła jakaś wielka eksplozja mojej kariery. Uważam się za niszową aktorkę, ale nie rozpaczam z tego powodu. Wszystko przede mną.

- Czy jest coś, czego można ci zazdrościć?
- Może tego, że mam co robić...

- Éa tego, że grałaś z Pawłem Małaszyńskim?
- (śmiech) Paweł jest skromnym, normalnym facetem. To nie typowy idol, który ma muchy w nosie i codziennie używa innego kremu do twarzy.

- Małaszyński pisze w swoim blogu, że "kamera cię lubi", że "masz piękne oczy i usta". Wspomina też o tajemniczej bliźnie na mostku. Skąd o niej wie?
- Blizna nie jest prawdziwa. To blizna postaci, którą gram. To dowodzi, że nasza znajomość jest dość powierzchowna (śmiech).

- A czy prawdą jest, że Małaszyński złamał ci mały palec?
- Tak. Na planie "Oficerów". Paweł w ciężkich butach kopał w pistolet, który trzymałam w rękach, i wybił mi go razem z palcem. Scenę zagrałam do końca, a rozpłakałam się, gdy zobaczyłam, że palec zrobił się jakiś taki szpotawy. Jestem napiętnowana przez Pawła do końca życia, bo ten palec już na zawsze będę miała trochę skrzywiony.

- Jadąc na spotkanie z tobą, mijałem galerię handlową na warszawskim Mokotowie. Z wielkich zdjęć uśmiecha się Małgorzata Kożuchowska. Też byś tak chciała?
- Dziwnie się czuję, gdy różni ludzie próbują wynosić mnie na piedestał. To model zachodni, a Polska robi wielkie szusy, żeby nadgonić stracony czas. Mieć zdjęcia na centrach handlowych to nie jest moje marzenie...

- A co nim jest?
- Czuć, że jestem uczciwa wobec siebie i zawodu, który uprawiam. Mieć pewność, że się rozwijam i że moje aktorstwo jest coraz lepsze. Wielkie zdjęcia nie są moim celem. Moja mama by się z nich za to ucieszyła.

- Jaką rolę w twoim życiu odgrywa mama?
- Ogromną. Moi rodzice rozstali się, gdy miałam 9 lat. Strasznie to przeżyłam. Tata nie mieszka w Polsce. Ta trudna sytuacja spowodowała, że musiałam być twarda i szybko dojrzeć. Stałam się partnerką swojej mamy, czasami matką swojej matki. Nie miałam czasu na bzdury i wydawało mi się, że jestem dojrzalsza niż inni.

- Alicja, którą grasz w "Oficerach", też była wychowywana tylko przez mamę.
- Gdy Alicja po latach spotyka się ze swoim tatą, to tak jakbym grała scenę ze swego życia. Obyło się bez dubli.

- Czy po twoim sukcesie w "Oficerach" tata zadzwonił z gratulacjami?
- Nie. Nie czekałam na ten telefon.

- W Łodzi mieszkasz w skromnym pokoiku w Domu Aktora. Dobrze ci tam?
- W Łodzi czuję się świetnie, bo jest tam większość moich przyjaciół z roku. Znamy siebie z różnych, czasami ekstremalnych sytuacji. Znamy nawet zapach swego potu. Wcześniej pomieszkiwałam u babci, potem przez chwilę z narzeczonym, trochę z mamą. Nigdy nie mieszkałam w akademiku i czasami wydaje mi się, że przeżywam drugą młodość (śmiech).

- Czujesz się zmęczona życiem?
- Wręcz przeciwnie. Kilka dni temu miałam spotkanie klasowe. Zadziwiło mnie, że niektórzy, zaledwie sześć lat po maturze, są już w życiu tak daleko. Jedna dziewczyna przyszła z dzieckiem, druga w ciąży, większość to mężatki... Prowadzą poważne i dojrzałe życie.

- A ty?
- Mój zawód pozwala długo zachować beztroskę.

- Na klasowym spotkaniu robiłaś za gwiazdę?
- Chodziliśmy do jednego z lepszych warszawskich ogólniaków. Ludzie z klasy to intelektualiści. Do rzeczywistości podchodzą z dystansem i moje role nie zrobiły na nich wielkiego wrażenia.

- Co ci zostało po "Oficerach"? Pieniądze na koncie?
- Za dużo już ich tam nie ma, ale nieważne. Jak się zaczyna, to zawsze trzeba zapłacić frycowe. Gdy wygrałam zdjęcia próbne do "Oficerów", byłam w siódmym niebie. Pierwszy raz stanęłam przed kamerą, nie mogłam więc stawiać warunków i negocjować stawek. Wierzę jednak, że tym, co robię, przekonam do siebie reżyserów i moja pozycja z czasem wzrośnie.

- Wybraliśmy nowy parlament. Otarłaś się o politykę? Może zagrałaś w jakimś wyborczym spocie?
- Niedawno użyczyłam fragmentu swojej twarzy...

- Którego?
- Nie powiem, bo chodziło o to, żeby nie był kojarzony ze mną. Rzecz dotyczy idei Leszka Balcerowicza. Chodzi o podnoszenie świadomości gospodarczej wśród młodzieży. Balcerowicza uważam za ważną postać i nie miałam żadnych oporów.

- A przed kim miałabyś?
- Nie po to się kształciłam, żeby promować ludzi bez wykształcenia i zasad. A takich wśród polskich polityków jest pod dostatkiem. Nie lubię środowisk hucpiarskich i uważam, że książki Gombrowicza należy czytać. Łatwo się domyślić, kogo mam na myśli.

- Jaka będziesz za 20, 30 lat?
- Nie wiem. Zastanawiam się tylko, czy z tego zawodu da się wyżyć. Pracuję w teatrze, a tam zarobki nie są wielkie. Może coś odłożę z ról w filmie albo telewizji, założę jakiś interes i aktorstwo będę mogła traktować bez napinania się. Ten zawód jest też o tyle niewdzięczny, że jeżeli traktuje się go zbyt sierioźnie, to on się nie odwdzięczy. Za 20, 30 lat widzę siebie na tarasie małego domku z psami, maszyną do pisania albo sztalugami.

- A mąż? Co musi mieć mężczyzna, żebyś chciała się z nim zestarzeć?
- Wydaje mi się, że mam coraz mniejsze wymagania (śmiech). U mężczyzny najbardziej cenię poczucie humoru. Kto je ma, jest zazwyczaj inteligentny, wrażliwy i ma dystans do siebie.

- Niedawno w "Super Expressie" Jan Dziedziczak, rzecznik ustępującego rządu, przyznał się nam, że szuka żony. Kawalerem jest też Zbigniew Ziobro. Czy mieliby u ciebie szansę?
- Nie. Obaj ci panowie są zbyt poważni (śmiech).

- ...to może chociaż są przystojni?!
- Jeżeli ktoś nie ma poczucia humoru, to nie jest przystojny.

Katarzyna Cynke, 25 l., aktorka
W serialu kryminalnym "Oficerowie" zagrała komisarz Alicję Szymczyszyn. Na planie serialu spędziła 100 dni.
Zagrała też w serialu "Fałszerze. Powrót Sfory", "Pensjonat Pod Różą"
Warszawianka
Aktorka Teatru im. Jaracza w Łodzi
Jedynaczka
Jeździ samochodem pożyczonym od mamy
Chodzi na siłownię, gra w tenisa


  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ginamrozek.keep.pl