Andrzej Grabowski
Rap_fans
Filmografia:
2006 Dublerzy jako-Leon
2006 Zapomniana bohaterka (Heldin) aktor
2005 Harry Potter i Czara Ognia (Harry Potter and the Goblet of Fire) głos w wersji polskiej: Szalonooki Moody
2005 Kurczak Mały (Chicken Little) głos w wersji polskiej: Buck Gdak
2005 PitBull aktor: Gebels
2004 Atrakcyjny pozna Panią... aktor: Wacław
2003 19. Południk aktor
2003 Autostrada aktor
2003 Koniec wojny aktor: Ojciec
2003 Mój brat niedźwiedź (Brother Bear) głos w wersji polskiej: Rutt
2003 Superprodukcja aktor
2003 Zróbmy sobie wnuka aktor: Maniek Kosela
2002 Dzień Świra aktor: Rączka
2002 Jak to się robi z dziewczynami aktor: Zenon
2002 Kariera Nikosia Dyzmy aktor: Roman
2001 Abrafax i piraci z Karaibów (Die Abrafaxe - Unter schwarzer Flagge) głos w wersji polskiej: Abrax
2001 Boże skrawki (Edges of the Lord) aktor: Kluba
2000 Odwrócona góra albo film pod strasznym tytułem głos: Chobołt
1994 Śmierć jak kromka chleba aktor: Wencel, aktor: Wencel
1989 Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce aktor: Stefan Sapieja
0 Złote krople głos: Król
biografii nie znalazłam, być moze za mało szukałam, jak coś znajdziecie to wklejcie
Nie lubie go zwłaszcza w "Złotopolskich" których brakuje w zamieszczonej przez ciebie filmografii
Ja go raz lubię raz nie, zależy od roli
Nie lubie go zwłaszcza w "Złotopolskich" których brakuje w zamieszczonej przez ciebie filmografii
wybacz, nie ja pisałam ta filmografie ja ją tylko skopiowałam
a Złotopolskich nie oglądam, wiec skad miałam wiedzieć
a za aktorem nie przepadam, chyba po roli Kiepskiego
Ja go polubiłam w "Swiecie wg Kiepskich" ale w "Złotopolsich", go nie lubię. le ogólniue aktor fajny z niego.
Andrzej Grabowski
Może nie kiepsko, ale czasem jest mi łyso
Z Andrzejem Grabowskim rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna
Czuł się Pan ostatnio łyso?
- Wiem, do czego pani pije. Rzeczywiście, ogoliłem głowę do "PitBulla" - filmu, na wiosnę pokazywanego w kinach, i serialu, który od 15 grudnia można będzie oglądać w Dwójce. Łysy bywam też w części scen sensacyjnego filmu Marcina Ziębińskiego "Dublerzy", którego premiera - mam nadzieję - odbędzie się wkrótce.
Ale po co Panu takie metamorfozy?
- Chciałem się odciąć od ról, z jakimi mnie kojarzono.
Tak mocno uwiera Ferdek Kiepski?
- Może nie uwiera, ale na tyle silnie zapadł w pamięć widzom, że kiedy dostałem propozycję naprawdę ciekawej roli w filmie i serialu Patryka Vegi, pomyślałem o fizycznej zmianie.
To strzał w dziesiątkę - komisarz Gebels nie przypomina Ferdka. Mógł Pan wreszcie kogoś "nieKiepskiego" zagrać...
- Tak się wydaje. Reakcje po premierze kinowej były niezłe. Myślę też, że ci, którzy filmu nie widzieli, będą mieli mocne wrażenia w czasie emisji serialu.
Nie za mocno jednak pokazaliście pracę stołecznej policji? Podobno szefowie z pałacu Mostowskich zarzucili "PitBullowi" przekłamania...
- Reżyser i zarazem scenarzysta, Patryk Vega, trzy lata towarzyszył warszawskim policjantom z wydziału zabójstw. Zbierał materiały najpierw do dokumentalnego serialu "Prawdziwe psy", a potem do "PitBulla". Nie mam podstaw, by mu nie wierzyć, choć oczywiście nie jestem w stanie porównać pracy operacyjnej prawdziwych i filmowych policjantów. Natomiast jako aktor mogę powiedzieć, że bohaterowie filmu na pewno papierowi nie są.
Piją, biją, narkotyzują się, przeżywają załamania, bo pensja nie starcza im na płacenie alimentów?
- Do tego jeszcze klną, a czasami - jak mój bohater - walcząc o dziecko, robią coś wbrew sobie. Gebels bierze łapówkę, którą zresztą szybko oddaje.
Ufałby Pan takim policjantom?
- Tak, bo przy ogromnym obciążeniu, w jakim pracują, w warunkach, które urągają obrazowi nowoczesnej policji, robią dobrze to, do czego są powołani. Łapią przestępców i, płacąc często wysoką cenę za wykonywanie swojego zawodu, w pełni mu się oddają. Nie przekraczając przy tym cienkiej granicy między prawem a bezprawiem. Nie chcę być niczyim adwokatem, tłumaczyć ich, ale słabości bohaterów, ich nałogi wydobywają z nich ludzi. To nie herosi czy supergliniarze rozbijający się lśniącymi samochodami.
Taki obraz pokazuje już chętnie oglądany serial "Kryminalni"...
- ...i całe mnóstwo amerykańskich produkcji, na których wychowują się kolejne pokolenia widzów. Dla jednych jest kino akcji, dla innych - prawdziwe życie.
Prawdziwe życie daje ostro w kość Gebelsowi. A Pan nie czuł się ostatnio źle, obserwując życie poza ekranem?
- Kiedy grałem prezydenta Bartłomieja Czopa w sztuce "19. południk", napisanej i wyreżyserowanej dla Teatru TVP przez Julka Machulskiego, pewne sytuacje wydawały mi się na tyle absurdalne, że aż nieprawdopodobne. Życie jednak bywa zaskakujące i czasami, gdy patrzę na to, co się dzieje, rzeczywiście robi mi się łyso.
Co może razić aktora oswojonego z głupotą Ferdka Kiepskiego?
- Głupota niezwiązana z brakiem odpowiedniej liczby szarych komórek, ale przejawiająca się choćby w populizmie polityków, którzy z premedytacją obiecują biednym Polakom gruszki na wierzbie. Co gorsza, ci w te obietnice wierzą, choć nie ma realnych podstaw. I nigdy nie było. Przeraża mnie i oburza polityczny cynizm. Zwykłą głupotę łatwiej można wybaczyć, bo to ludzka rzecz, ale świadome mącenie w głowach jest groźne i wstrętne.
Mącicielami nie zawsze są politycy, a siłą, o którą się zabiega, nie tylko ludzie młodzi i majętni, lecz nawet właścicielki moherowych beretów.
- To świeża sprawa, ale scenarzyści "Świata według Kiepskich" już ją wykorzystali w realizowanych właśnie odcinkach. Na razie jako sygnał zmian, rzecz otwartą. Trudno dziś ocenić, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Można się z tego ruchu naigrawać, albo płakać, ale jedno już dziś niepokoi - wykorzystywanie ludzkich przekonań i manipulowanie uczuciami.
Doświadczeni życiowo emeryci, osoby samotne, w pojedynkę budzące nawet sympatię czy wzruszenie, szczerze wyznające wiarę, zbyt łatwo przeradzają się w agresywny tłum?
- Wojny religijne bywały zawsze najgroźniejsze, bo ich uczestnicy nie dawali się przekupić. Inne wojny - czy to o terytoria, czy o dobra materialne - zwykle kończyły się rozejmami. Religijny fanatyzm zamykał drogę do porozumienia. Wiara i uczucia zaprzęgnięte w wojnę są naprawdę niebezpieczne. Popatrzmy choćby na fundamentalistów. Nie chcę oczywiście porównywać tego, co dzieje się w Polsce, do dramatu, jaki obserwujemy od kilku lat na świecie, ale musi budzić niepokój to, że jakiś odłam zaczyna działać poza ustalonymi regułami. Więcej nawet, zaczyna narzucać własne prawa. Chce być państwem w państwie czy Kościołem w Kościele.
Kiepscy będą orężem w walce z zaściankiem moherowych beretów?
- Ostra satyra czasami działa otrzeźwiająco, ale nie sądzę, byśmy się skupiali tylko na tej sprawie. Jest sporo innych przywar, które można pokazać w krzywym zwierciadle.
Nie boli już, że w roli Ferdka Kiepskiego jest Pan postrzegany jako sztandarowy polski i***?
- Kiedy zaczynaliśmy serial, większość ludzi okrzyknęła nas bandą kretynów, suchej nitki nie zostawiając na widzach serialu. To były krzywdzące reakcje. Nie uważam, że każdy odcinek "Świata według Kiepskich" jest genialny, ale niektóre brawurowo i bardzo szczerze pokazują nas samych. Polskie wady, które jak w soczewce skupiają Kiepscy, tkwią korzeniami w naszej przeszłości. I z pewnością sięgają o wiele głębiej niż do czasów gospodarczej metamorfozy czy PRL. Już ksiądz Kitowicz obśmiewał te narodowe przywary.
A widzowie przychodzili na spektakle "Opisu obyczajów według Jędrzeja Kitowicza", z Pana udziałem, w reżyserii Pańskiego brata - Mikołaja Grabowskiego?
- Takie oczyszczające doświadczenia, przyjrzenie się sobie z boku, jest nam potrzebne. Żeby przestać cierpieć na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony pozbyć się kompleksów, które wynieśliśmy z czasów życia za żelazną kurtyną, a potem kryzysu; z drugiej - odrzucić myślenie o Polsce jako Winkelriedzie narodów, i przestać liczyć na wybrańca, którego imię jest 44.
Mikołaj Grabowski zagrał kardynała Ratzingera w międzynarodowym telewizyjnym filmie "Jan Paweł II". Czy próbował Pan znaleźć się w obsadzie tej produkcji? W końcu przed laty to Pan chciał być zakonnikiem, zdaje się bernardynem.
- O pójściu do zakonu przez moment rzeczywiście myślałem - ostatecznie odwiodły mnie od tego zamiaru dziewczyny - a o udział w filmie o papieżu nie zabiegałem. Mikołaja wybrano również z powodu podobieństwa do Josepha Ratzingera. Oczywiście, zgodził się, choć głównie zajmuje się reżyserią, ma też sporo obowiązków jako dyrektor krakowskiego Teatru Starego. Do mnie również zwrócono się z propozycją współpracy - znam trochę język i grałem w zagranicznych produkcjach - ale od razu zaznaczyłem, że nie interesuje mnie mignięcie na ekranie.
Taki Pan pewny siebie?
- Nie, tak poważnie podchodzę do innych zobowiązań.
Nie marzył Pan, by zamiast postaci charakterystycznych, zagrać kiedyś herosa?
- Moim przeznaczeniem są zupełnie inne role. Nie zamierzam z tym walczyć. I nie boję się grać postaci niejednoznacznych.
Takich jak sarmacki jurny Jurewicz z pierwszej części serialu "Boża podszewka" czy chłop z filmu "Zróbmy sobie wnuka", który pazurami trzyma się skrawka ziemi w centrum Warszawy, tylko po to, by uprawiać tam pomidory?
- Chociażby, ale czasami zdarza mi się też wcielić w ciepłą postać - na przykład kresowiaka w "Złotopolskich". I cieszę się, kiedy mogę spróbować czegoś innego. Aktor jest od grania.
Ale niektórzy mówią, że aktorstwo to najbardziej sprzedajny zawód.
- A dziennikarstwo czy polityka to profesje w pełni niezależne od wpływów? Do każdej z nich można by przyłożyć maksymę, która towarzyszy mi od początku zawodowej drogi, na różnych jej etapach i zakrętach: być aktorem znaczy być dobrym aktorem - albo wcale.
To właśnie powtórzył Pan swojej starszej córce, kiedy szła do szkoły teatralnej?
- Tak.
Grabowscy to klan: z Mikołajem skończył Pan krakowską szkołę teatralną, macie żony aktorki. Najstarszy brat, Wiktor, choć inżynier górnictwa, na emeryturze trafił na estradę. Doskonale znacie specyfikę pracy na scenie. Tego życzyliście Zuzannie?
- Mój ojciec, choć amatorsko z zapałem oddawał się teatralnej pasji w naszym rodzinnym miasteczku, Alwerni, nie chciał żebym został aktorem. Wystarczyło mu, że w akademii jest już starszy - Mikołaj. Pamiętam, jak mocno przeżyłem jego protest, i po latach, kiedy Zuzia, wcześniej zupełnie niewykazująca w tym kierunku zainteresowań, postanowiła pójść do szkoły aktorskiej, nie protestowałem. Powiedziałem jej: to twoje życie. Ale też radziłem, by rzetelnie pracując, nie w całości aktorstwu się oddała.
Trzeba znaleźć miejsce na inne pasje? Na przykład konie - zarówno prawdziwe, jak i mechaniczne?
- Jazda konna była moją pasją. Musiałem ją zarzucić, bo wymagała za dużo czasu, a konie mechaniczne... to nie pasja. Kupiłem motocykl, bo o takim pojeździe marzyłem przed laty, kiedy po naszych drogach jeździły WFM, WSK, junaki i komary. Kiedy po latach nieobecności motocykli na naszym rynku, w salonach pojawiły się piękne zachodnie maszyny - harleye i harleyopodobne - postanowiłem sobie zrobić prezent na okrągłą rocznicę.
Jaką?
- Pięćdziesiąte urodziny.
Nie tylko jubileusze prowokują do podsumowań. Ostatnio gorące dyskusje wywołuje film Volkera Schloendorffa o Annie Walentynowicz. Pan był na planie?
- Zagrałem w "Zapomnianej bohaterce" Sobeckiego, szefa PRL-owskich związków zawodowych, człowieka, z którym główna bohaterka ma dziecko.
Sobecki to niejednoznaczna postać?
- Za przyzwoleniem reżysera udało mi się pogłębić jej rysunek. To nie tylko partyjny dygnitarz, ale i człowiek wątpiący, szukający swojej drogi, zachowujący się typowo dla ludzi w tamtym okresie. Trudno dziś oceniać takie postawy. I wydarzenia też. Doświadczyłem tego na własnej skórze.
W jakich okolicznościach?
- W stanie wojennym pojechaliśmy z zespołem MW2 do Sztokholmu zagrać "Kwartet" Bogusława Schaeffera. Poszliśmy na próbę, a przed budynkiem stoi bojówka polskich emigrantów. Wyskoczyłem do nich i wołam: Jacy z nas reżimowi aktorzy? Że dostaliśmy paszport z prawem jednokrotnego przekroczenia granicy i powrotu, to jesteśmy już sługusami Jaruzelskiego? Jak chcecie walczyć, wracajcie za trzy dni z nami, w Świnoujściu zobaczycie czołgi i tam wyciągajcie transparenty, a nie bojkotujcie ludzi, którzy za występ kupią sobie kawę, czekoladę i papier toaletowy, bo takie były czasy.
Jak zareagowali?
- Po przedstawieniu bili nam brawo. Tamte czasy nie poddają się prostym ocenom.
Skoro tak, czy oceny może dokonywać za nas niemiecki reżyser?
- Norman Davies napisał "Boże igrzysko", najwspanialszą książkę o naszej historii. Volker Schloendorff ma szansę nakręcić nieobciążony polskimi fobiami film o ruchu solidarnościowym.
Dlaczego Anna Walentynowicz oprotestowała "Zapomnianą bohaterkę"?
- Nie wiem, ile w tym prawdy, ale słyszałem, że chciała, by film Schloendorffa zaczynał się wtedy, kiedy nasz się kończył, czyli po podpisaniu Porozumień Sierpniowych. Pewnie chodziło jej o pokazanie późniejszych konfliktów, tymczasem wydarzenia na Wybrzeżu daleko wykraczają poza indywidualne losy czy prywatne urazy.
I tak wróciliśmy do polskiego piekiełka?
- Czas zacząć z niego wychodzić, choć ludziom, dla których historyczne dziś wydarzenia są częścią życia, nie przyjdzie to łatwo. Wiem, bo sam mam już trochę lat za sobą. Warto jednak spróbować. Obiektywizm bardzo ułatwia życie.
Jolanta Gajda-Zadworna
Życie Warszawy
12 grudnia 2005
Andrzej Grabowski
Pożarłem Ferdka
- Po emisji pierwszych odcinków Kiepskich przestał dzwonić mój telefon, przestałem dostawać propozycje innej pracy. Teraz to się odwróciło - mówi ANDRZEJ GRABOWSKI, który rozstał się właśnie z telewizyjnym Ferdkiem.
Kiedy zaczynała się Twoja znajomość z Ferdynandem Kiepskim spodziewałeś się, że będzie próbował Cię pożreć?
- Nie. Miałem nad nim ogromną przewagę psychiczną. Po za tym - nie lubiłem go. Momentami strasznie mnie drażnił. To była pycha. Potem, kiedy zaczął mnie zjadać od środka, kiedy ludzie przestawali we mnie widzieć Andrzeja Grabowskiego, a wołali za mną na ulicy: "Cześć, Ferdek", wpadałem chwilami w panikę. Wydawało mi się, że jestem dość wszechstronnym aktorem, ale nikt nie widział lub nie pamiętał innych moich ról. Większość rozpoznawała mnie tylko jako Kiepskiego.
Nie chciałeś się odwrócić na pięcie i odejść z godnością?
- Chciałem wiele razy. Pytałeś mnie już o to kiedyś.
Teraz masz szansę zwiać swojemu prześladowcy. Polsat zdjął serial z ramówki.
- Mógłbym próbować to zdementować, ale nie wiem dokładnie, jakie ta stacja ma plany. Na emisję czeka kilkadziesiąt odcinków.
Fakt jest taki, że Kiepskich nie ma w jesiennej ramówce i stacja oficjalnie potwierdziła, że zmienia swój image, a ten serial do niego nie pasuje. Sprawiasz wrażenie, jakby Ci było żal.
- Poświęciłem tej znajomości, czasami bardzo intensywnej, kawałek życia i emocji, dokładnie ponad sześć lat. Bywały miesiące, że więcej czasu spędzałem z Ferdynandem Kiepskim niż z rodziną.
Przywiązałeś się do niego, czy może go polubiłeś?
- Na pewno lepiej zrozumiałem, ale zajęło mi to tyle właśnie czasu. Wzmocniłem się psychicznie, przestał mi przeszkadzać i wtrącać się do wszystkiego. Teraz mogę z nim iść ramię w ramię.
Kiedy Ci było najciężej?
- Przez pierwszy rok, może nawet więcej. Spotkałem się ze środowiskowym ostracyzmem. Sporo osób mnie unikało, ci życzliwsi kręcili głowami i pytali z wyższością retorycznie: "Po co skakałeś w to bagno?". Po roku albo dwóch przychodzili do mnie z innym pytaniem, czy nie załatwiłbym im jakiegoś epizodu na parę odcinków.
Czułeś satysfakcję?
- Nie.
Dlaczego?
- Nie jestem mściwy ani zawistny. Nigdy niczego nikomu nie zazdrościłem i nikogo nie starałem się uzdrowić.
Przed Kiepskimi grałeś sporo w krakowskich teatrach, wygrywałeś festiwale, pokazywałeś się w Teatrze Telewizji, także w filmach. Nagle to się urwało.
- Mówiłem ci już o tym, po emisji pierwszych odcinków Kiepskich przestał dzwonić mój telefon, przestałem dostawać propozycje innej pracy. Teraz to się odwróciło. Rynek pracy dla aktorów bardzo się skurczył, a ja nie narzekam na brak propozycji.
Wyszło na Twoje.
- Nie przyjmuję takich kryteriów. Przyjmując rolę Kiepskiego nie przekroczyłem żadnych etycznych czy zawodowych barier. To była taka sam rola jak każda inna. Też musiałem włożyć w nią cały swój kunszt, by stać się wiarygodnym, by ta postać zaczęła żyć własnym życiem. Wbrew pozorom dla mnie to jest trudna rola. Nigdy nie grałem jej byle jak i nigdy nie traktowałem jak chałtury czy czegoś gorszego.
W ubiegłym roku na Festiwalu Dobrego Humoru w Gdańsku dostałeś nagrodę dla najlepszego aktora komediowego.
- Tej nagrody nie dostałem za Kiepskiego.
Zjeżyłeś się jednak. Ja bym Kiepskiego nie wyłączał z tej puli, ale na pewno języczkiem u wagi były twoje kabaretowe wybryki
i komedie filmowe, w których zagrałeś.
- Mówisz rozsądnie. Zjeżyłem się, bo nie chciałbym, żeby mi Kiepski na czymś ciążył.
Okazało się, że Kiepski to bardzo głęboka woda i trudno z niej wypłynąć. Miałeś pecha, bo wcześniej zagrałeś też w bardzo kontrowersyjnym serialu "Boża podszewka".
- Andrzej Jurewicz z "Bożej podszewki" i Ferdynand Kiepski to dwa bieguny. To dwa różne aktorskie doświadczenia.
Mogę Ci przypomnieć jeszcze trzecie, też całkowicie różne i na dodatek teatralne?
- Wiem, co mi przypomnisz. Monodram Schaeffera "Audiencja V", zgadza się?
Zgadza. W tym spektaklu w pewnym momencie wrzucasz sobie na głowę najprawdziwszą jajecznicę, którą wcześniej na oczach widzów usmażyłeś.
- Chcesz powiedzieć, że jestem prowokatorem?
A nie jesteś?
- Wydaje mi się, że aktor, który nie budzi emocji, nie jest w pełni aktorem. Ten zawód nie polega tylko na kontemplacji słowa i estetyce ruchu. To by była bardzo wąska specjalizacja. Dziś aktor musi umieć zagrać wszystko.
Ostatnie dwa pytania. Jakie zalety dla Ciebie - jako człowieka i aktora - miało spotkanie z Ferdynandem Kiepskim?
- Już myślałem, że mi Kiepskiego odpuściłeś. Kiepski nauczył mnie znacznie większej swobody przed kamerą. Nie muszę sobie zaznaczać kredą czy taśmą, gdzie mam się zatrzymać, jak mam stanąć albo kiedy wolno mi improwizować. Przez te sześć lat nauczyłem się zapominać o kamerze nie tracąc czujności. Dał mi też sporą popularność.
A możesz wskazać wady tego spotkania?
- O wadach już trochę mówiliśmy. Mam na myśli wspomniany środowiskowy bojkot mojej osoby. Popularność wymieniłem wśród zalet, ale bywa wadą, gdy jest natrętna i ingeruje w prywatne życie.
To co? Żegnasz się z Kiepskim?
- Ani myślę, pożarłem go. Siedzi już we mnie.
KTO ZA NIMI ZAPŁACZE
Pozornie wygląda na to, że włodarze Polsatu nie mają poczucia humoru. Z jesiennej ramówki po sześciu latach zniknął jeden z najpopularniejszych polskich sitcomów, inspirowany amerykańskim "Światem według Bundych". Pierwowzór utrzymał się na antenie przez dekadę. Dla i*** - 10 lat.
Jeśli ktoś uważa, że ten serial jest prymitywny, to jest właśnie i*** i to, czego nie chce oglądać, jest o nim. Sitcom ma tyluż zagorzałych wrogów, co entuzjastów. Polsat został jego wrogiem i przeważył szalę. Z premedytacją.
Tak wyjaśnia z urzędniczą sztampą prywatna stacja: "Zakończenie emisji serialu przedstawiającego perypetie Ferdynanda Kiepskiego i jego rodziny ma poprawić wizerunek stacji w grupach wielkomiejskich i lepiej wyedukowanych. Celem jesiennej ramówki Polsatu jest utrzymanie udziałów wiosennych (około 20 proc.), wzmocnienie udziałów w pasmach prime time i w grupie widzów miejskich z dochodami średnimi i wyższymi". Piszą o tym wszystkie gazety.
Gdyby się trzymać polsatowskich standardów i ich skali ocen, to najbardziej zadowolone z jesiennego zniknięcia rodziny nieudaczników powinno być wrocławskie Biuro Promocji Miasta. W końcu cała ta zgraja na małym ekranie to mieszkańcy naszego miasta nad Odrą. Czy ktoś taki może pretendować do miana przeciętnej wrocławskiej rodziny z babą w papilotach na głowie oraz facetem chodzącym w rozczłapanych kapciach i rozciągniętym podkoszulku?
W tym spektakularnym posunięciu Polsatu wyczuwam podstęp. Przez lata serial kręcony przez Okiła Khamidova (reżyser) pełnił rolę terrorysty. On nigdy nie budował oglądalności stacji. Miał za zadanie odbierać oglądalność innym. Gdy na którejś z anten pojawiał się jakiś błyskotliwy bełkot telewizyjny przyciągający gawiedź, natychmiast w tym samym czasie startował w programie Polsatu "Świat według Kiepskich". Żaden inny serial nie był wyświetlany o tak różnych godzinach. W najlepszych czasach jego oglądalność sięgała siedmiu, ośmiu milionów. Siła kiepskiego rażenia była wielka. Wycięcie serialu z ramówki to marketingowy podstęp. Liski chytruski chcą, żeby wszyscy zatęsknili za tym kiepskim, ale swojskim światem, opowiadanym surrealistycznym językiem.
W gościnie u Kiepskich
Przez 192 odcinki "Świata według Kiepskich" przewinęli się gościnnie m.in. Joanna Brodzik, Janusz Chabior, Mariusz Czajka, Krzysztof Dracz, Tadeusz Drozda, Adam Ferency, Katarzyna Figura, Robert Gonera, Krzysztof Ibisz, Mariusz Kiljan, kucharz Maciej Kuroń, dawny piłkarz Grzegorz Lato, Bogdan Łazuka, Zofia Merle, Leon Niemczyk, Kaja Paschalska, Eugeniusz Priwieziencew, Igor Przegrodzki, Witold Pyrkosz, Halina Rasiakówna, Robert Rozmus, Jerzy Schejbal, rockman Krzysztof Skiba j, satyryk Jerzy Skoczylas, dyrektor pantomimy i autor scenariusza do "Kiepskich" - Aleksander Sobiszewski, satyryk Stanisław Szelc, Maciej Tomaszewski, Wojciech Ziemiański. Odcinków Kiepskich nakręcono grubo ponad dwieście.
W kiepskim świecie kiepskie sprawy
Marne życie i zabawy
Są codzienne awantury
Nie ma dnia bez ostrej "rury"
Ojciec biega na bosaka
Jest zadyma i jest draka
Nikt nikomu nie tłumaczy
By spróbować żyć inaczej
refren:
Pa pa pa pa pa pa
To jest właśnie Kiepskich świat
Pa pa pa pa pa pa
Kiepskich życie Kiepskich świat
Są nadzieje i miłości
Są zwycięstwa i radości
Są skandale i hałasy
Na tapczanie wygibasy
Choć problemy są kosmiczne
Jest tu całkiem sympatycznie
To jest właśnie Kiepskich życie
Zobaczycie uwierzycie
Krzysztof Kucharski
Słowo Polskie Gazeta Wrocławska
19 sierpnia 2005