ďťż
RSS

Andrzej Stankiewicz (Michał Grudziński)

Rap_fans



przepraszam że pytam akurat tutaj.. ale czy papcio Stankiewicz ma swój temat bo jakoś nie zauważyłam

już ma


Ważniejsze daty:
1944. 02. 08 - Data urodzenia (Warszawa)
1970 - Wykształcenie - rok ukończenia studiów (PWST w Warszawie)
1971. 01. 14 - Debiut teatralny
1975 - Nagroda (TPPR za rolę Barona w "Na dnie" Gorkiego)
1976 - Nagroda (Opole - II OKT- za rolę Bałandaszka w "Onych" Witkacego)
1978 - Odznaczenie (Zasłużony Działacz Kultury)
1980 - Nagroda (Medal Galerii Nowej za kreacje sceniczne, filmowe i telewizyjne)
1983 - Odznaczenie (Brązowy Krzyż Zasługi)
1984 - Nagroda (Opole - X OKT - za rolę Wicherkowskiego w "Domu otwartym" Bałuckiego)
1984 - Odznaczenie (Odz. za zasł. dla woj. pozn.)
1985 - Nagroda ("Biały Bez")
1986 - Odznaczenie (Odznaka Honorowa m. Poznania)
1987 - Nagroda (Wrocław - XXVI FPSW - za rolę Badedaja w "Zorzy" Schaeffera i Wielkoluda w "Wielkoludach" Maleszki)
1989 - Nagroda (Opole - XV OKT - za rolę tytułową w "Świetoszku")
1995 - Nagroda (Kalisz - XXXV KST - za rolę Herzla w "Mein Kampf")

Aktor teatrów Polskiego w Poznaniu (1970-73), Nowego w Poznaniu (od 1973).

Filmografia
1971 TRZECIA CZĘŚĆ NOCY Obsada aktorska (karmiciel wszy Marian),
1972 DIABEŁ (1972) Obsada aktorska (Ezechiel),
1975 NOCE I DNIE Obsada aktorska (powstaniec; nie występuje w czołówce),
1976 KRUK Obsada aktorska (sprzedawca),
1976 ROMANS PROWINCJONALNY Obsada aktorska,
1976 ZA ROK, ZA DZIEŃ, ZA CHWILĘ . . . Obsada aktorska,
1979 STRACHY Obsada aktorska,
1983 DZIEŃ KOLIBRA Obsada aktorska,
1983 SZKODA TWOICH ŁEZ Obsada aktorska,
1988 POWRÓT DO POLSKI Obsada aktorska (kapitan Andersch, oficer niemiecki na stacji w Rogoźnie),
1992 U CIOCI MIRY (3) w MAMA - NIC Obsada aktorska (Wuj Karol),
1995 BALETNICA (2), SOBOWTÓR (3), SŁODKIE MANDARYNKI (5), OSTATNI RAZ (7) w MASZYNA ZMIAN Obsada aktorska (woźny w szkole),
1996 INWAZJA ŚWIĄTECZNA (5) w MASZYNA ZMIAN. NOWE PRZYGODY Obsada aktorska (Wożny),
1997 POLOWANIE Obsada aktorska (dozorca z ZOO),
1998 10 w EKSTRADYCJA 3 Obsada aktorska (członek sztabu kryzysowego),
1999 OSTATNIA MISJA Obsada aktorska (doktor Gourvalaine, lekarz Kostynowicza),
2001 ŚWIAT, KTÓRY NIE MOŻE ZAGINĄĆ (89) w ŚWIAT WEDŁUG KIEPSKICH Obsada aktorska (profesor dr Wilczur),
2003 TOŻSAMOŚĆ MARIANA (138) w ŚWIAT WEDŁUG KIEPSKICH Obsada aktorska (ksiądz),
2004 BÓL SERCA (185), ZAGUBIONA TOŻSAMOŚĆ (186), NIEDOMÓWIENIA (188), PIORUŃSKI PECH (189), BŁĄD LENY (192), NIEPOKOJĄCE OBJAWY (197), ALERGIA (200), PORACHUNKI (201), UPARTA BABCIA (202), BEZDOMNY PROFESOR (203), MARZENIE KRZYSIA (204), FATALNE UKŁUCIE (205) w NA DOBRE I NA ZŁE Obsada aktorska (Andrzej Stankiewicz, ojciec Zosi i Małgorzaty),
2004 PLASTUŚ!!! (172) w ŚWIAT WEDŁUG KIEPSKICH Obsada aktorska ("Belfegor"),
2005 ZATRZYMAĆ MŁODOŚĆ (207), ŚLUBNA DIAGNOZA (208), NA RATUNEK ZOSI (211), TRUDNE OCZEKIWANIE (212), WYROK LOSU (213), PRZYGOTOWANIA DO WALKI (214), SZCZĘŚLIWY CZŁOWIEK (215), KLUB SENIORA (216), KRYZYS (217), ŻYCIE PRZEZ SEN (218), OSKARŻONY (219), TRUDNA MISJA (222), BABCIA DO WYNAJĘCIA (223), ŻYCIE NA NOWO (224), PORWANIE (225), TENISISTKA (231), POLITYCZNE UDERZENIE (232) w NA DOBRE I NA ZŁE Obsada aktorska (Andrzej Stankiewicz, ojciec Zosi i Małgorzaty),


już ma


no i świetnie

MICHAŁ GRUDZIŃSKI
jako Andrzej Stankiewicz

Aktor, laureat licznych nagród za role w teatrze (na scenie zadebiutował w 1971, po ukończeniu PWST w Warszawie). Otrzymał m.in.: - Nagrodę TPPR za rolę Barona w "Na dnie" Gorkiego (1975) - Nagrodę za rolę Bałandaszka w "Onych" Witkacego na II Opolskich Konfrontacjach Teatralnych (1976) - Nagrodę za rolę Wicherkowskiego w "Domu otwartym" Bałuckiego na X Opolskich Konfrontacjach Teatralnych (1984) - Nagrodę za rolę Badedaja w "Zorzy" Schaeffera i Wielkoluda w "Wielkoludach" Maleszki na XXVI Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu (1987) - Nagrodę za rolę tytułową w "Świetoszku" na XV Opolskich Konfrontacjach Teatralnych (1989) - Nagrodę za rolę Herzla w "Mein Kampf" na XXXV Kaliskich Spotkaniach Teatralnych (1995). Został również uhonorowany Nagrodą - Medalem Galerii Nowej za kreacje sceniczne, filmowe i telewizyjne (1980) oraz Brązowym Krzyżem Zasługi, Odznaczeniem za zasługi dla województwa poznańskiego oraz Odznaką Honorową miasta Poznania.

















W "Naszym Klubie" wieczór poezji Z. Herberta, Epilog Burzy.





W prowadzonym przez Halinę i Adama Nowaków "Naszym Klubie" przy ul. Woźnej 10, odbył się nietypowy wieczór poezji Zbigniewa Herberta. Stanowił ciekawe dopełnienie zorganizowanej w Odwachu wystawy "Epilog Burzy".

Spotkanie, które otworzył Włodzimierz Gorzelańczyk, Dyrektor Wydziału Kultury i Sztuki w Poznaniu, poprowadziła Agnieszka Nowak - Latawiec, a wystąpiło w nim również żeńskie trio smyczkowe z poznańskiego liceum Marii Magdaleny, Zuzanna i Marta Pytel oraz Maria Górska.

Wyjątkowość wieczoru polegała przede wszystkim na tym, że był on dwujęzyczny. Wiersze z ostatniego tomiku Herberta pt. "Epilog Burzy" po polsku znakomicie recytował Michał Grudziński, zaś wybrane strofy po angielsku czytał Ryszard Reisner, który za zgodą wdowy po poecie dokonał ich tłumaczeń. Katarzyna Herbertowa miała być obecna w "Naszym Klubie". Cieszyła się na spotkanie z poznańską publicznością, jednak względy zdrowotne w ostatniej chwili uniemożliwiły jej przyjazd.

Licznie zgromadzeni w "Naszym Klubie" słuchacze byli niejednomyślni w ocenie polskiej poezji w języku angielskim. Mniejszość, niestety, stanowili ci, którym znajomość języka pozwoliła docenić walory angielskich przekładów.

Wszystkim natomiast przypadły do gustu muzyczne interpretacje poezji Zbigniewa Herberta. Ewa Stańko, (w trakcie wieczoru akompaniował jej na fortepianie Piotr Kałużny), zainspirowana wierszami twórcy pana Cogito, skomponowała kilka utworów. Słuchając ich, odnieść można było wrażenie, że pisarz niektóre swe wiersze tworzył z myślą o ich wersji muzycznej (przykładem "Piosenka").

Wszystkie zaprezentowane w "Naszym Klubie" wiersze (w tym czytane przez samego Herberta - z archiwalnego nagrania) pozostawiły słuchających w przekonaniu i podziwie dla wielkości talentu autora.

Małgorzata Derwich
Na zdjęciu górnym (od lewej): Ryszard Reisner i Michał Grudziński.
Na fotografii poniżej: Michał Grudziński w tle Ewa Stańko.
Fot. M. Derwich


dziękuję za tak wyczerpujące (i ciekawe!) informacje naprawdę zainteresowałam się jego dorobkiem artystycznym

dziękuję za tak wyczerpujące (i ciekawe!) informacje naprawdę zainteresowałam się jego dorobkiem artystycznym

nie ma za co
Życie to nie teatr
- Moim marzeniem jest zagrać jeszcze coś takiego, co sprawiłoby mi ogromną radość. Planuję też huczne obchody 35-lecia mojej pracy w Teatrze Nowym. I najważniejsze, aby broń Boże nie przejść na emeryturę - mówi poznański aktor MICHAŁ GRUDZIŃSKI.

«Elżbietę i Michała Grudzińskich odpytuje Edyta Wasielewska:

Michał Grudziński jest...

Ona: - Wspaniałym artystą, komikiem. Gra w teatrze, filmie, na estradzie. Potrafi spełnić się w każdym repertuarze, dosłownie. Na przykład, w roli Śledzia w "Operze Kozła" - trzyminutowym występie, podczas którego rozbawił mnie do łez. Mój mąż mówi o sobie, że jest takim smutnym clownem i chyba tak jest, bo tak naprawdę dużo w nim smutku. Jednak ostatnio jestem pod ogromnym wrażeniem jego roli dramatycznej w spektaklu "Król umiera, czyli ceremonie". Już trzy razy oglądałam to przedstawienie i za każdym razem odkrywam w nim coś nowego.

Co jeszcze mogę powiedzieć o moim Misiu, tak pieszczotliwie go nazywam? Ma bardzo dużą kulturę osobistą. I co najważniejsze - jest bardzo dobrym człowiekiem, takich ludzi już się prawie nie spotyka. Potrafi być domowy, kochany, bije od niego ciepło, o którym trudno opowiedzieć w kilku słowach. Wiem o tym dobrze, bo małżeństwem jesteśmy od szesnastu lat.

On: - Proszę, powiedz, że wszystko potrafię w domu naprawić.

Ona: - To prawda. Wielokrotnie udowodnił, że nie muszę wzywać specjalisty, bo on umie naprawić kosiarkę, pralkę, nie mówiąc już o wykonywaniu innych prac domowych.

Gdzie się pan tego nauczył?

On: - Od mamusi, która umiała naprawić dosłownie wszystko. Mój tata, jak tylko był na przykład luźny kontakt, mówił majestatycznie: "Mireczko, trzeba zawołać człowieka do kontaktu". Wtedy mama brała śrubokręt i go przykręcała, a tata nie mógł się nadziwić: "Złote ręce" - powtarzał.

I jeszcze świetnie gotuję, ale dodam ze smutkiem, że Elżbieta nie docenia moich zdolności kulinarnych. Przed laty nie zachwyciła się moimi rogalikami, sernikiem z 23 jaj i w końcu... przestałem piec. Za to moi synowie przepadają za jajecznicą czy kiełbaskami "po afgańsku", które podobno są najlepsze na świecie. Wierzę, że tak jest.

Elżbieta Grudzińska jest...

On: - Cierpliwa. Znosi moje humory, które dają o sobie znać szczególnie przed premierą. Choć staram się nie obciążać ją swoimi stresami i zamykam się w moim królestwie - na naszym strychu.

Elżbieta jest osobą bardzo delikatną i tą kruchością mnie zauroczyła przed laty. Pięknie gra na akordeonie, śpiewa, tańczy. Jest absolwentką technologii żywienia, ale nigdy nie pracowała w wyuczonym zawodzie. Tańczyła w Zespole Pieśni i Tańca Śląsk, Zespole Wojsk Lotniczych Eskadra, pięć lat była na kontrakcie w Grecji, po powrocie do kraju pracowała w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, współpracowała z Towarzystwem Muzycznym im. Henryka Wieniawskiego. Bardzo pracowita, dba o dom i o mnie. Nie wiem, co bym bez niej zrobił...

Pani Elu, życie z aktorem musi być chyba bardzo uciążliwe. Tym bardziej, że granie w bardzo popularnym serialu telewizyjnym, jakim jest "Na dobre i na złe", niesie z sobą ogromną popularność, a co z tym związane... chwile dobre i złe.

Ona: - Misiu ma różne swoje nastroje i humory, szczególnie przed zbliżającą się premierą. Wtedy najlepiej z nim za dużo nie rozmawiać. Żyje w swoim świecie, a ja rozumiem jak wielki jest to dla niego stres, bo praca nas łączy, a nie dzieli. Bywa, że denerwuję się razem z nim lub nawet za niego. W związku z aktorem nie może być też mowy o zazdrości, bo tak już jest, że otaczają go kobiety: aktorki, wielbicielki.

Co do popularności, to nie przypominam sobie jakichś niemiłych jej przejawów. Być może dlatego, że mój mąż jest ciepłym człowiekiem, ludzie do niego lgną i ma bardzo dobrą publiczność.

Czy bywa pani krytyczna w ocenie jego pracy?

Ona: - Bywam krytyczna, ale czy bardzo? Dzięki temu, że przez wiele lat pracowałam na scenie mogę mu coś podpowiedzieć, co być może wykorzysta.

Czy udaje się znaleźć czas na wspólne, wolne chwile?

Ona: - Chętnie robimy sobie wycieczki, ale jest ich mało, bo i czasu wolnego niewiele. Mąż jest bardzo zajęty i rzadko bywa w domu, ale jak już jest, to staramy się spędzać go tylko we dwoje.

Jakie mają państwo marzenia, plany, które być może uda się zrealizować w nowym 2006 roku?

Ona: - Chciałabym pojechać gdzieś dalej... Marzy mi się podróż na przykład do Meksyku.

On: - Ale na krótko, bo tam musi być bardzo gorąco. Moim marzeniem jest zagrać jeszcze coś takiego, co sprawiłoby mi ogromną radość. Planuję też huczne obchody 35-lecia mojej pracy w Teatrze Nowym. I najważniejsze, aby broń Boże nie przejść na emeryturę... Życia bez teatru, aktorstwa - nie wyobrażam sobie. I bez tej mandarynki, która mam na głowie (na zdjęciu] też nie. Była kiedyś taka legenda, w której Mandaryn wszystkie kłopoty zaklął w mandarynce i nosił ją na czubku głowy. Ja też tak próbuję, z różnym skutkiem...

Na zdjęciu: Michał Grudziński w serialu TVP "Na dobre i na złe".»

"Życie to nie teatr"
Edyta Wasielewska
Głos Wielkopolski nr 299/24-26.12.
29-12-2005
z "Gwiazd w czerni":


Aktor z herbem
- Mama mówiła, że arystokratą bywa się w środku, a nie na zewnątrz i tego staram się trzymać. Jako pamiątki przechowuję wprawdzie specjalną pieczęć lakową i sygnet, ale poza tym nigdy nie interesowałem się bliżej dokumentowaniem tego tytułu - mówi MICHAŁ GRUDZIŃSKI, hrabia, aktor Teatru Nowego w Poznaniu.

«Rozmowa z Michałem Grudzińskim [na zdjęciu], aktorem Teatru Nowego w Poznaniu:

Zacznę od prezentacji - tylko się nie śmiej - moim gościem jest hrabia Michał Wojciech Drzymała Grudziński.

- Co to za hrabia bez majątku...(śmiech)

Ale w metryce masz zapisane, że jesteś hrabią...

- I to po niemiecku, i po polsku. Mama mówiła, że arystokratą bywa się w środku, a nie na zewnątrz i tego staram się trzymać. Jako pamiątki przechowuję wprawdzie specjalną pieczęć lakową i sygnet, ale poza tym nigdy nie interesowałem się bliżej dokumentowaniem tego tytułu. Co innego mój stryj - gromadził akcesoria, które potwierdzały nasze "hrabiostwo", ale on dawno umarł, a ja tam właściwie prawie nie jeżdżę.

Tam, czyli gdzie?

- Mieszkaliśmy na Śląsku. Ale - co śmieszne - mój tata rzeczywiście miał w sobie coś arystokratycznego. Gdy w domu coś się zepsuło, mówił do mamy: "Mireczko, trzeba zawołać człowieka do kontaktu". Więc mama brała śrubokręt, przykręcała co trzeba, a tata chwalił: "Złote rączki! Złote rączki!". Zresztą po wojnie - gdy ojciec chciał dostać lepszą pracę - na podaniu w rubryce "pochodzenie" napisał "robotniczo-chłopskie". Wywołało to spore zdumienie, bo z kolei z życiorysu mamy wynikało, że skończyła Sorbonę, czego nie omieszkano skomentować. Więc mama, która miała wielkie poczucie humoru, odpowiadała: "Byłam najzdolniejsza we wsi, to pan wysłał mnie na studia".

Twoja mama rzeczywiście ukończyła studia na Sorbonie. Byłeś dumny, że biegle władała kilkoma językami obcymi.

- I to bardzo. Ojciec też znał języki, ale tylko dwa i o wiele słabiej niż mama. Jako dziecko zawsze z podziwem patrzyłem i słuchałem jak mama rozmawiała na jeden temat w trzech językach obcych, bo zdarzało się, że w towarzystwie ktoś znał angielski, ktoś francuski, a ktoś inny - niemiecki. Zresztą usiłowała mnie nauczyć francuskiego, ale nic z tego nie wyszło. Natomiast ojciec, Roman Grudziński, był przed wojną znanym pisarzem i publicystą. Podobno pisał teksty, które panienki czytały z wypiekami na twarzy...

- Krysia Feldman wspominała kiedyś, że jeszcze we Lwowie czytała w szkole pod ławką jakiś romans mojego ojca. Faktem jest, że wydał kilka powieści - można powiedzieć romansowych, i gruby tom poezji. Niestety, ocalały mi tylko dwa tomy, bo cała biblioteka ojca - ponad 6 tys. tomów - w czasie wojny poszła w diabły - jak mawiał. Zresztą z rodzinnych rzeczy ocalało tylko kilka obitych fajansów i część łyżeczek z naszym herbem. No, ale arystokratą jest się w środku!

I kolej na Ciebie. Od dziecka wiedziałeś, że chcesz być lekarzem albo aktorem. Zostałeś aktorem. Dziwi mnie, że miałeś odwagę marzyć o aktorstwie, bo przecież strasznie się jąkałeś...

- Rzeczywiście, kiedyś wspomniałem, że byłem jąkałą i wcale się tego nie wstydzę. Zresztą nadal się zacinam, ale po latach pracy w teatrze potrafiłem z tej wady uczynić walor i ogrywać to moje zacinanie. Jako dziecko tak się jąkałem, że nie mogłem iść do sklepu na zakupy. Najgorzej jak miałem kupić pieprz... A gdy ktoś mnie zapytał o nazwisko, nie mogłem przebrnąć przez G. "Jak się nazywasz? No, jak się nazywasz?!" - słyszałem. A ja G... Gr... Gr... i uciekałem. Ale po latach właśnie jąkanie budowało moją osobowość, jak zresztą każde kalectwo. A w każdym razie miało na mnie jakiś wpływ, bo zawsze byłem skromny i zamknięty w sobie.

Jak na osobę zamkniętą w sobie chętnie występowałeś. Już w domu rodzinnym miałeś swój teatrzyk...

- O! Bo aktorstwo było silniejsze ode mnie. Scena teatrzyku była pod wielkim stołem, a obrus - kurtyną. Na kanapie siadała mama, ciocia Emilia, gosposia - moja niania, a ja mówiłem wierszyki. Wszyscy byli olśnieni - Misio recytował, Misio grał jakiegoś grzybka albo Chińczyka.

Byłeś rzeczywiście takim grzecznym dzieckiem, jak sugeruje pieszczotliwe zdrobnienie Twojego imienia? Wiem, że czasem ojciec zamykał się z Tobą w pokoju, z którego dochodziły przeraźliwe krzyki. Co tam siedziało?

- Ciekawe, skąd to wiesz? (śmiech) No więc - kiedy trochę narozrabiałem, mama mówiła do ojca: "Romcio, zrób z nim porządek". No i ojciec zamykał się ze mną w pokoju. Musiał zamykać drzwi na klucz, bo brał pas i z całych sił walił w fotel. Mnie kazał krzyczeć: "Wrzeszcz, no wrzeszczże, żeby słyszały!". Więc on walił w ten fotel, a ja wyłem. W przerwach słyszeliśmy jak za drzwiami gosposia i mama krzyczą do ojca: "Zabijesz dziecko! Miałeś mu tylko dać burę!". Po takim przedstawieniu ojciec otwierał drzwi, wychodził pewnym krokiem, a ja stałem w środku pokoju zalany najprawdziwszymi łzami. Mama wystraszona chciała oglądać pręgi na moim ciele, ale ja byłem dumny - nigdy nie pokazałem. Bo oczywiście żadnych pręg nie było.

To Twój ojciec też był niezłym aktorem.

- Ale to może źle, że jednak mnie nie walił... Bo przecież najpierw repetowałem klasę, potem oblałem maturę...

W szkole średniej miałeś mało czasu na naukę...

- Bo zajmowałem się aktorstwem. Miałem swój teatrzyk poezji. Nawet w wojsku, bo w końcu i ono mnie dopadło. Jestem chłopakiem po wojsku, proszę Państwa!

Po zasadniczej służbie - dodajmy

- "Dwa lata jak za brata" - jak mówią. W wojsku zresztą też uciekałem na próby do domu kultury. I zdarzyła się śmieszna historia. W Puławach, gdzie stacjonowałem ostatni rok, tamtejszy dom kultury chciał, abym pojechał ze swoim teatrzykiem na Ogólnopolski Przegląd Teatrów Poezji do Koszalina. Ja tymczasem byłem recydywistą, wciąż siedziałem w pace za te ucieczki na próby. Sierżant mówił: "Co, na dziewczynki się szło, na dziewczynki?". Co było robić? "No, człowiek musi" - odpowiadałem. W końcu komitet partii wymusił, aby mnie wypuścili na ten przegląd. Cała jednostka się śmiała, że stary recydywista dostał tydzień - jak się wtedy mówiło - nagrodowego.»

"Aktor z herbem"
Ewa Siwicka
Gazeta Poznańska nr 11/13.01.
17-01-2006
właśnie gada na TV Polonii

Jubileuszowa feta dla Michała Grudzińskiego

Ewa Obrębowska-Piasecka 02-04-2006

W sobotę koncertowo zagrał Aleksandra Władimirowicza Sierebriakowa w "Wujaszku Wani" Antoniego Czechowa. W poniedziałek na scenie Teatru Nowego będzie świętował jubileusz trzydziestopięciolecia pracy artystycznej

Przez kolegów nazywany jest Misiem. Trudno sobie wyobrazić scenę przy ul. Dąbrowskiego bez niego. Ogólnopolską popularność przyniosła mu ostatnio rola w serialu "Na dobre i na złe", ale przecież to nie w niej widać najbardziej jego aktorski talent. Dla poznaniaków to postać znana z reklam w radiu i telewizji, z niezliczonych kabaretowych i estradowych występów, ale przede wszystkim ze spektakli. Jego Sorina w "Czajce" czy klowna Le Grue w "Czerwonych nosach" trudno zapomnieć.

Poniedziałkową uroczystość reżyseruje Krzysztof Jaślar. Wśród gości zaproszonych przez Michała Grudzińskiego znajdą się: Hanna Banaszak, Marek Kondrat, Emilia Krakowska, Danuta Stenka, Wiesław Komasa, Maciej Kozłowski. Mają się pojawić także serialowe "córki" Jubilata, czyli Małgorzata Foremniak i Maja Ostaszewska. On sam ma swój jubileusz - przynajmniej w części - poprowadzić. Będą prezenty, kwiaty, okolicznościowe kuplety. Będą podziękowania i hołdy, takie jak te od reżyserów, które zamieszczono w programie uroczystości: że "On cały jest aktorem", że "jest Wielkim Budowniczym Teatru Nowego", że "na scenie czuje się jak ryba w wodzie", że "potrafi połączyć w swojej grze dwie cechy najbardziej cenione przez widzów: komizm i ciepło".

Będzie wreszcie okazja do życzeń - tych oficjalnych i tych "na ucho". Takich jak te, które usłyszeliśmy od jego kolegów-aktorów. Oto one:

Edyta Łukaszewska: Żeby się nigdy nie zmieniał. Żeby kochał, miał gorące serce i był szczęśliwy.

Daniela Popławska: Życzę mu dobrych, wymagających reżyserów. Bo Michał jest jak brylant, który wymaga oprawy. I taką oprawą dla jego talentu może być właśnie reżyser.

Mariusz Puchalski: Życzę mu, żeby bardzo długo żył. A sobie bym życzył być tak kochanym jak on.

A czego sobie życzy sam Jubilat?

- Zdrowia sobie życzę przede wszystkim. Chwalić Boga, nie muszę na nie narzekać, ale w moim wieku to ono się staje najważniejsze. I chciałbym być w tym teatrze dalej, bo wrosłem w niego bardzo mocno. I tak sobie czasem myślę, że kiedyś, jak już mnie nie będzie, to może choć garderoba nr 13 mogłaby nosić moje imię. Garderoba Misia. Młodzi aktorzy pytaliby pewnie, czy jakiś niedźwiedź tu pracował (śmiech).

Miałem różne przestoje w graniu... Sześć ról na dwanaście lat to nie jest za dużo. I żal mi, bo myślę, że szkoda tego czasu, który już nie wróci. Bo z wiekiem siły, energii, krzepy coraz mniej... Widzę to, kiedy kopię w ogródku albo naprawiam dach. Ale powtarzam też sobie, że do grania w teatrze trzeba przecież innej energii niż do łopaty i dachówek, więc może coś się jeszcze zdarzy...
Michał Grudziński: 35 lat na scenie

W tym roku Michał Grudziński ("Na dobre i na złe") obchodzi 35-lecie pracy twórczej. Benefis aktora z okazji tej rocznicy odbył się 3. kwietnia na deskach Teatru Nowego w Poznaniu. Na swoje święto jubilat zaprosił m.in. Hannę Banaszak, Marka Kondrata, Emilię Krakowską - która podarowała mu wianek z własnej głowy - Danutę Stenkę, Wiesława Komasę, Jana Peszka, a także swoją serialową rodzinę: "córki" Małgorzatę Foremniak i Maję Ostaszewską oraz przystojnego zięcia, Artura Żmijewskiego.
Uroczystość rejestrowały kamery TVP 3 - nagranie benefisu będziemy mogli zobaczyć na Wielkanoc.
czy ktos wie kiedy bedzie w tv pokazany ten benefis Grudzińskiego bo ponoc mial byc w wielkanoc w TVP3,ale przejrzalam program i o zadnym jego benefisie nie pisze....
sprawdzałam, nie ma nic takiego przez całe święta
to może kiedy indziej ma to być, a nie w te święta
benefis bedzie: TVP3 Poznań
niedziela, poniedziałek
godz. 18.55



Poznań. Benefis Michał Grudzińskiego
Wczoraj [3 kwietnia] w Teatrze Nowym jubileusz 35-lecia pracy scenicznej świętował Michał Grudziński, znany poznański aktor teatralny i filmowy. Zainteresowanie benefisem Grudzińskiego było duże, biletów nie można było już kupić na kilka dni przed jubileuszem.

«Michał Grudziński zadebiutował na dużym ekranie w 1971 roku rolą Mariana w filmie "Trzecia cześć nocy". Grudziński występował m.in. w "Ostatniej Misji", "Ekstradycj" oraz w serialu "Na dobre i na złe". Obecnie widzowie z Poznania mogą oglądąć Grudzińskiego na deskach Teatru Nowego, gdzie odgrywa rolę profesora Sieriebriakowa w "Wujaszku Wani" Antoniego Czechowa. Wczoraj aktor odbierał gratulacje od kolegów z teatru i zaproszonych gości.
Michał Grudziński

35 lat na scenie

Życzenia beneficjentowi składała w imieniu Burskich ("Na dobre i na złe"), Zosia-"Kuba ma dyżur, Tomek jest zajęty, a z Julką nie gadam, bo mnie denerwuje"- tłumaczyła nieobecną resztę rodziny. Dla Michała Grudzińskiego do rodzinnego Poznania przyjechała też Emilia Krakowska.

źródło: ŚS, nr 8, 18 IV 2006

Z natury jestem nieśmiały
- Mam taki przesąd: na ostatniej próbie przed premierą chodzę w kulisach i zbieram śrubki, nakrętki, które zostają po montażu. I do końca grania muszę je mieć w kostiumie - mówi MICHAŁ GRUDZIŃSKI, aktor Teatru Nowego w Poznaniu, obchodzący jubileusz 35-lecia pracy na scenie.

«Z Michałem Grudzińskim [na zdjęciu], o trzydziestopięcioletnim życiu aktorskim, rozmawia Stefan Drajewski:
Ile zagrał pan ról?
- Nigdy nie liczyłem. Ale zakładając, że grałem średnio trzy - cztery role w roku, to uzbierałoby się około 140. Może trochę mniej? Nie wiem. Odwaliłem już spory kawał roboty. Za czasów Izy Cywińskiej, za którymi tęsknię, grało się epizody na przemian z dużymi rolami.
Zaczynał pan w 1970 roku na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu
- Polski i Nowy tworzyły jeden teatr. Było to jakieś zastępstwo w "Hamlecie" w Polskim. Prawdziwy debiut w Nowym to Sekretarz w "Ptaku" Szaniawskiego.
Którą z zagranych przez siebie ról ceni pan najwyżej i chętnie wspomina?
- Wiele ich było. Zacząłbym od Barona w "Na dnie" Gorkiego. Zawsze chciałem grać role po Janie Świderskim - moim profesorze i mistrzu. Tak jak on po Solskim grywał. Na razie udało mi się z tej jego galerii zagrać właśnie tylko Barona Byłem wtedy trochę za młody do tej postaci. Ale to była chyba bardzo dobra robota. Potem przyszedł Bałandaszek w "Onych" Witkacego.
Obie te role bardzo wysoko oceniła krytyka. Sprawdziłem.
- No patrz pan, nie pamiętam. Chociaż za Bałandaszka rzeczywiście dostałem jakieś nagrody na festiwalach. A z "Na dnie" pamiętam scenę poniewierania mnie. Chętnie wracam pamięcią do dwóch przedstawień Andrzeja Maleszki - myślę tu o moich postaciach w "Wielkoludach" i "Burza w Teatrze Gogo". Komasa dal mi nawet Oscara za tego Gogo. Podziękowałem mu, chociaż ja jemu nie dałbym za żadną rolę Oscara. Zabrał mi kilka ról i spieprzył. Wszyscy wiedzą, że się nie kochaliśmy.
O jakich pan myśli?
- A chociażby Fikalskiego w "Domu otwartym" Bałuckiego w reżyserii Tadeusza Nyczaka
Ale dzięki temu zrobił pan świetnego Wicherkowskiego.
- Nawet jakieś nagrody za niego dostałem. Ale dla mnie był Fikalski. Komasa dobry był do pewnego momentu, ale psuł pointy.
Miał dobre wejście.
- Ale na wejściu to nie polega aczkolwiek jest ono ważne dla aktora. Ale zostawmy ten wątek. Chętnie powspominam Saszę w "Antygonie w Nowym Jorku", czy Herzla w "Mein Kampf". Jest jedna rola, którą zapamiętam, chociaż zabrakło mi pomocy reżysera. Jego podstawowa uwaga to "tu i teraz". Rozumiem te dwa słowa, ale na bycie przez dwie godziny na scenie to za mało, zwłaszcza że Króla - bo mówię o tytułowej roli w sztuce "Król umiera" - zagrałem po okresie pauzowania. Byłem trochę zardzewiały. Mógł mnie bardziej ośmielić i otworzyć, bo ja z natury nieśmiały jestem.
Ja wspomniałbym Burkę...
- Dostałem tę rolę za wcześnie. Bardzo trudno trafić z rolą na właściwy czas, myślę o czasie biologicznym
- Zawsze miałem inklinacje, aby grać starców. Miałem bardzo dobre wzorce w domu. Na scenie podrabiałem swojego ojca, który mnie uczynił, będąc w sile wieku. Kiedy dorastałem, był już mocno starszym panem. On mi się przydał jako wzorzec do wielu ról. Podobnie z łatwością komediowania. Też po tatusiu.
Mamusia była silną kobietą?
- O tak. Przy swojej kruchości i delikatności, była bardzo twarda. Ojciec był poetą, bon vivantem.
Z którą rolą musiał się pan mocować?
- Z Solony w "Trzech siostrach". Ona kłóciła się z moją osobowością. To człowiek oschły, opryskliwy, a nawet chamski. A ja cały czas starałem się go uczłowieczyć. Nyczak zawsze obsadzał mnie na przekór. Ja w każdej roli cały czas coś majsterkuję. W komedii koledzy mają do mnie pretensje, że czasami za bardzo rozbudowuję swoje pomysły. Na scenie trzeba mieć dobry gust i nie przesadzać, aczkolwiek człowieka rwie do takich zachowań.
Ma pan w sobie brzęczek, który mówi "Michał stop"?
- Mam. W rewii, w której występuję w Olimpii i czasami w komedii pójdę za ostro. Ale robię to dla dobra przedstawienia. Niektórzy myślą, że w ten sposób chcę zwrócić uwagę na siebie. Zgoda, ale mi idzie o widza. Grałem w "Portrecie" Mrożka. To była chyba nie najgorsza moja rola, chociaż nie bardzo mogłem się porozumieć z reżyserem. To było moje pierwsze spotkanie w pracy na scenie z Eugeniuszem Korinem. On bardzo narzucał. Myślał głównie o tym, jak zaistnieć. A przecież aktor też chce zaistnieć.
Korin powiedział o panu "urodzony aktor". Wiedział pan od dziecka, że skończy pan na scenie?
- Tak. Myślałem o medycynie, ale mdlałem na widok krwi. Do tej pory krew robi na mnie wrażenie. Teraz też jestem trochę lekarzem: rozbawiam ludzi. A jeśli się udaje, to mogę bawić nawet za darmo.
Jak rodzice przyjęli pańską decyzję?
- Ojciec był artychą pełną gębą. Pięknie recytował swoje wiersze i cudze. Zresztą ojciec przed II wojną światową udzielał w Starym Teatrze w Krakowie lekcji recytacji. I pisał romansidła. Co pana przyciągnęło do Poznania?
- Przyjechałem tu, żeby zacząć. Świder mnie do tego namawiał. Mówił: "Pograsz, pograsz i wrócisz". Chciałem być jego asystentem, zagrać z nim na scenie. Ale zostałem, bo przyjechała Iza.. Tak mi się marzy, aby po mojej śmierci chociaż garderoba była mojego imienia "Trzynasta", a obok "Michał Grudziński". Trzynastka mi nie przeszkadza.
Nie jest pan przesądny?
- Nie. Może z jednym wyjątkiem. Nie chciałbym grać w trumnie. Kiedyś Iza wymyśliła że wniosą mnie w trumnie. To było przedstawienie na małej scenie. Poprosiłem, aby to było wieko i żeby było ono w kolorze zielonym. Lepiej nie kusić losu. O, widzi pan, zapomniałbym. Mam taki przesąd: na ostatniej próbie przed premierą chodzę w kulisach i zbieram śrubki, nakrętki, które zostają po montażu. I do końca grania muszę je mieć w kostiumie.
Jak niektórzy noszą przy sobie kasztany.
- Tylko, że kasztany pomagają na reumatyzm. A śrubki nie.
Jaką cenę płaci aktor wierny jednemu teatrowi?
- Wiele propozycji odrzucałem, chociaż cały czas utrzymuję, ze Poznań jest stolicą. Kiedyś machnąłem ręką na film i teraz żałuję. Na szczęście te straty rekompensuje moja publiczność.
Nigdy nie pojawiło się zwątpienie, by rzucić nawet tę wypróbowaną publiczność?
- Raz. Wydawało mi się, że jestem w świetnej formie, a dyrektor nie bardzo mnie obsadzał.
Na początku naszej rozmowy powiedział pan, że tęskni do czasów, kiedy tym teatrem rządziła Cywińska. Pan był już wcześniej w tym teatrze.
- Iza przyjechała z Kalisza z zespołem. Między innymi z Komasą. Jak on przyjechał, poklepał mnie po ramieniu i powiedział: - Nic się nie martw, przy nas się podciągniesz. I tym mnie uwiódł, że do dzisiaj czuję to klepnięcie w ramię. Iza dawała poczucie bezpieczeństwa, matkowała nam, a jednocześnie dawała nam poczuć się twórcami teatru a nie kukiełkami, które spełniają jakieś zadania. O tym, jaka była Iza, świadczy fakt, że jako jedyna z dyrektorów, miała gabinet przy scenie i w każdej chwili - kiedy ktoś z nas potrzebował odizolować się na chwilę, odstępowała go. Wiedziała o nas wszystko. To była autentyczna przewodniczka trupy. Wiśniewski też próbuje być bliżej nas, co bardzo mnie cieszy. Korin było trochę obok, taki urzędnik, aczkolwiek cenię go jako reżysera. Nie dawał nam poczucia, że służymy sprawie. Raczej służyliśmy jemu na zasadzie wykonywania zadań. A przecież my sprzedajemy swoje emocje, pot, a nawet krew.
Jak daleko zdolny jest pan obnażyć siebie?
- Nie ma takiej granicy, jeśli tylko wiem, czemu ma to służyć.
Mówi się, że spędził pan całe swoje zawodowe życie w jednym teatrze. Tymczasem, gdyby przewertować pański sztambuch z rolami, jakie pan zagrał, okazałoby się, że występował pan w pięciu teatrach: Izy Cywińskiej, Janusza Nyczaka, Janusza Wiśniewskiego, Eugeniusza Korina i Andrzeja Maleszki. Każdy z nich inaczej pana widział, obsadzał w innym typie ról.
- Świetnie pan to ujął. Nie trzeba zmieniać budynków teatralnych, by robić inny teatr. Momentami brakowało tylko zmian w zespole aktorskim. Przecież przez wiele lat nasz zespół był stały. Pierwsze wietrzenie zawdzięczamy naszemu obecnemu dyrektorowi, który zabrał ze sobą pod koniec lat 80. grupę aktorów.
Dlaczego pan nie poszedł wtedy z grupą?
- Bardzo sobie ceniłem przedstawienia Janusza w tamtym okresie. Opierały się one na pięknych efektach, ale ja jestem trochę z innego teatru. Co innego zagrać raz w sezonie w takim przedstawieniu, ale grać cały czas? W tamtych spektaklach aktor służył obrazkowi, efektowi... Taki teatr do końca mnie nie interesował. Nauczyciel Śmierci w "Końcu Europy" czy Konferansjer w "Panopticum" to były piękne role. On mi dawał wielką swobodę. Ja tam coś proponowałem, choćby słynny ruch rączkami jako Nauczyciel Śmierci, który przeszedł do historii. Rozumiałem, co on chciał tymi spektaklami powiedzieć. I dlatego upierałem się, aby cytat z Nietschego w "Końcu Europy" mówić po niemiecku, bo on dopiero wtedy brzmi. Zwiedziłem dzięki niemu kawałek świata Teraz żal mi, że nie gram w "Fauście". Poza tym, nie odszedłem, bo ja się przyzwyczajam. Mam to od dziecka. Może to wynika z kalectwa. Jako dziecko jąkałem się i stąd bierze się moja nieśmiałość.
Jest pan bardziej śmieszny, czy bardziej poważny?
- Najczęściej jestem smutny. Jestem taki smutny klown. Coś jest we mnie z klowna, Chaplina, dziecka Ja nie jestem do jednego typu ról. Zawsze szukam charakteru. Mam wygląd raczej arystokraty. Aż tu raptem w "Drzewie" Nazar zobaczył mnie w roli robola. I wyszedłem prawdziwy. Aktor powinien sprawdzać się w każdym repertuarze.
A Baba Jaga?
- Takiej drugiej nie znajdzie pan w całej Polsce. Zagrałem ją w "Klonowych braciach". O przedstawieniu prawie nikt nie pamięta a ja ciągle jestem Babą Jagą. Czasami mam jej już po dziurki w nosie. Chociaż Babą Jagą jestem nie tylko dla dzieci, ale przede wszystkim dla dorosłych. Bo jako ta Baba Jaga mogę chodzić wśród ludzi i obnażać ich. A to najbardziej bawi, jak ktoś sobie żartuje z innych. Schowany za taką bardzo charakterystyczną postacią mogę sobie pozwolić na wiele.
Woli pan na scenie być poważnym czy się "bawić", a tym samym rozśmieszać innych?
- W tym drugim typie ról trzeba mnie hamować. Teraz pracuję nad Sieriebriakowem w "Wujaszku Wani". Poważna rzecz. Mam dużo ciepła w sobie, a to się przydaje na scenie.
Łatwo przychodzi panu grać role groteskowe?
- Lubię takie zadania. Mogę w nich połączyć mój tragizm i moją komediowość. Dlatego lubiłem też swojego Włóczęgę w przedstawieniu "Czerwony kogut leci wprost do nieba". Pamiętam, jakaś kobieta przyjechała chyba ze wsi i nie mogła wyjść, bo scenograf wymyślił pomosty wśród widowni, które trzeba było zamykać. I nagle ta kobieta zaczęła krzyczeć: "Wypuście mnie, ja chcę do ubikacji".
Na początku pana drogi był pan postrzegany jako aktor Żuławskiego. Zagrał pan w jego "Trzeciej części nocy", miał pan grać w następnych filmach i...?
- Skończyło się. Dużo grałem w teatrze. Iza mówiła: "A gdzie tam będziesz jeździł".
Od pewnego czasu pojawia się pan w "Na dobre i na złe".
- A to zawdzięczam Wójcikowi, który zawsze deklarował swoją przyjaźń do mnie. Aż się kiedyś zdenerwowałem i wygarnąłem mu: tak mnie lubisz, a pograć nie dasz. I po jakimś czasie zadzwonili do mnie z serialu. I jestem. Gram dobrego dziadka Trochę sprzedaję siebie. Niczego nie muszę kombinować.
35 lat gra pan w Poznaniu. Jest pan ubóstwiany, ale dopiero dzięki "Na dobre i na złe" podbił pan serca Polaków.
- I za granicą dzięki emisji w TV Polonia. Odezwał się mój szkolny kolega z Kanady. Ma pan rację. Można zagrać w teatrze wiele ról, ale dopiero szklany ekran daje popularność. Moja sąsiadka powiedziała mi: "Teraz w serialu jesteś, to ci pysk urósł w cenie". I coś w tym jest.
* * *
W anegdocie
Komasacja teatru
Po "Trzeciej części nocy" Michał otrzymał liczne propozycje kolejnych ról. W Teatrze Nowym zatrzymała go wtedy Izabella Cywińska, która skwitowała: "Co ty, Misiu? Co tam film, teatr robimy! "I był to wspaniały okres w biografii aktora. Gdyby jeszcze nie Wiesław Komasa... Ich wzajemne kontakty obrosły w teatrze legendą. Młodziutki Komasa przyszedł do Nowego z Cywińską z Kalisza. I na dzień dobry, nie znając Grudzińskiego, nie wiedząc co i jak gra, poklepał Michała protekcjonalnie po plecach i rzekł: "Spokojnie, przy nas się podciągniesz...". A potem było tak: Wiesław deklarował wszem i wobec, że bardzo lubi Michała, a ten zagryzał zęby ze złości, gdy widział jak Komasa sprząta mu sprzed nosa najlepsze role. Pewnego dnia Grudziński nie wytrzymał i na Teatrze Nowym umieścił napis "Komasacja".
Baba Jaga za kierownicą
Oj, zawsze był Grudziński barwnym punktem Poznania. Gdy Nowy wystawiał "Operę za trzy grosze", przed każdym spektaklem siadał na chodniku pod teatrem i żebrał. I bywało, że jakiś "smutny" przechodzień, zmierzał do telefonu, po którym natychmiast nadjeżdżał radiowóz. Milicjanci łapali "żebraka" pod pachy, a ratowała go zawsze kierowniczka widowni Ljubica Mroczkowska, czyli popularna Buba. Z przekleństwem na ustach wypadała z teatru i krzyczała: "Zostawcie go, to mój aktor!" Wieloletnią rolą - najpierw dla dzieci, a później kabaretową była Baba Jaga Grudzińskiego. Występował w peruce, z pomalowanymi na czerwono policzkami i z doczepionym ostrym nosem. Kilkakrotnie zdarzyło mu się, że z estrady mknął w kostiumie i charakteryzacji na kolejny występ. I poznaniacy oglądali - Babę Jagę za kierownicą czerwonego malucha.
O jednego konia za dużo
Słynny dowcip o koniu opowiadał już Grudziński pewnie z tysiąc razy. Nie tylko dlatego, że taki zabawny, ale zawsze brakowało mu monologów. Zdarzyło się, że miał wystąpić gościnnie na zakończenie konkursu parodystów. Tymczasem jeden z uczestników (zresztą syn Krzysztofa Jaślara), parodiował... Michała Grudzińskiego. I opowiedział dowcip o koniu, łącznie z wersją dla Niemców. - Ja nic innego nie mam! - wpadł w popłoch aktor. Ale zaraz się uspokoił i wystąpili wspólnie z młodym artystą, kawał opowiadając na zmianę.»
"Z natury jestem nieśmiały"
Stefan Drajewski
Głos Wielkopolski nr 79/3.04.
07-04-2006
Będzie go brakować w "Na dobre i na złe"! Jakby nie było był ojcem Zosi i Małgosi, częścią rodziny Burskich..
281 - Doktor śmierć

ciekawe dłaczego podjęli decyzję o uśmierceniu go? ciekawa jestem czy to np. aktor chciał odejść z serialu...czy o co chodzi? ale szkoda,troche mnie denerwował...ale...
a ja go nie lubię jak on mógł okraść własną córkę i wmówić jej że tą ich firmę okradł Donovan
a moim zdaniem ten Donovan to wcale już taki święty nie jest... Nie wierzę, by całą winę ponosił Stankiewicz.. W końcu to Andrzeja oczyszczono z zarzutów... Rozumiem- prawnicy prawnikami, choroba chorobą, ale gdyby wina Stankiewicza była 100%-owa, a Donovana żadna, to nawet najlepsi prawnicy nie doprowadziliby do sytuacji, że Andrzej zostałby oczyszczony z zarzutów. A z drugiej strony:
- Donovan ma dowód swojej niewinności... ok...
- Ale Stankiewicz też musi mieć dowód swojej niewinności i to dowód sądowy, skoro sąd oczyścił go z zarzutów...
W tym przypadku wina może leżeć pośrodku z przewagą na Stankiewicza...

Ale scenarzyści mieli zamysł, żeby wrócił Donovan, okazał się ideałem faceta, a Stankiewicz podłym złodziejem. Ten pomysł pewnie zrodził się na krótko przed pojawieniem się Donovana.

To zbyt naciągane... Niby był oczyszczony przez sąd, tamten oszustem, przez którego Stankiewicz siedział, później po latach wraca Donovan i okazuje się niewinny jak aniołek, nagle kasacja wyroku, a Andrzej wielki złodziej! To pytam się, skąd to oczyszczenie z zarzutów, o którym była mowa w 184 odcinku...
no ok, ok.. tyle ze Donovan tez został oczyszczony z zarzutów, a raczej uniewinniony przez sad, czyli ze on tez nie ponosił winy.. A moim zdaniem to scenarzysci po prostu zapomnieli , ze oczyscili Stankiewicza wczesniej i skupili sie chyba na tym, ze wyszedł z wiezienia za wzgledu na stan zdrowia..
I wyjdzie na to, ze Stankiewicz bez zgody Roberta postawił pieniądze klientów na giełdzie i przegrał, a potem sie do tego nie przyznawał.. Poczekamy- zobaczymy, natomiast sorry, ale gdyby Stankiewicz był niewinny, to nie zachowywałby sie tak w stosunku do Meg i do Zosi (na którą zrzucił całą winę- ze ona niby podburzyła Meg przeciwko niemu itp..) i nie wyprowadziłby sie.. Bo przeciez gdyby chciał to mógłby doprowadzic do konfrontacji z Donovanem i wykazać czarno na białym jak było.. A tu prosze- nie dość ze sie wyraźnie przestraszył jak go zobaczył (odc z koncertem) to potem jeszcze unikał odpowiedzi na pytania Meg i Zosi ( a nawet sie wygadał, kiedy powiedział do zosi:" Ale Małgosia mu chyba nie uwierzyła?" na co Zosia: " Ale w co?") Także ludzie- tak sie nie zachowuje człowiek niewinny..
Zobaczcie na Donovana- gdyby był winny w tej sprawie, inaczej by sie zachowywał- a on w ogóle nie czuje sie skrepowany, chce powiedziec jak było i tyle..
no bo tak chcieli scenarzyści- żeby Donovan był niewinny, a Stankiewicz oszustem Ale powinni jakoś wyjaśnić, czemu oczyszczono kiedyś Andrzeja z zarzutów. Zapomnieli Nie chce mi się wierzyć. Po prostu myśleli, że widzowie zapomnieli i żeby wprowadzić akcję zrobią Stankiewicza złodziejem, a później go uśmiercą... A Donovan niewinny i czysty zdobędzie serce Meg, bo gdyby był winny, to Meg by nawet patrzeć na niego nie chciała. Nie mam pretensji ani do p. Nikitina ani do p. Grudzińskiego tylko do naszej kochanej p. Krakowiak, która rządzi scenariuszem
wszystko fajnie, tylko nie bierzecie jednego pod uwagę. Coś musi być na rzeczy z winą Stankiewicza skoro trafił do więzienia, tak po prostu by go nie skazali. Bo tu przecież nie chodziło o areszt tylko o normalny wyrok i dopiero starania Małgosi i Zosi doprowadziły do odwrócenia kota ogonem i poszukiwać Donovana. Przecież one nie wierzyły w winę ojca, a jednak na jakiejś podstawie został skazany. Nie wierzę, by sąd wydając wyrok nie miał dowodów

a moim zdaniem ten Donovan to wcale już taki święty nie jest... Nie wierzę, by całą winę ponosił Stankiewicz.. W końcu to Andrzeja oczyszczono z zarzutów... Rozumiem- prawnicy prawnikami, choroba chorobą, ale gdyby wina Stankiewicza była 100%-owa, a Donovana żadna, to nawet najlepsi prawnicy nie doprowadziliby do sytuacji, że Andrzej zostałby oczyszczony z zarzutów. A z drugiej strony:
- Donovan ma dowód swojej niewinności... ok...
- Ale Stankiewicz też musi mieć dowód swojej niewinności i to dowód sądowy, skoro sąd oczyścił go z zarzutów...
W tym przypadku wina może leżeć pośrodku z przewagą na Stankiewicza...

Ale scenarzyści mieli zamysł, żeby wrócił Donovan, okazał się ideałem faceta, a Stankiewicz podłym złodziejem. Ten pomysł pewnie zrodził się na krótko przed pojawieniem się Donovana.

To zbyt naciągane... Niby był oczyszczony przez sąd, tamten oszustem, przez którego Stankiewicz siedział, później po latach wraca Donovan i okazuje się niewinny jak aniołek, nagle kasacja wyroku, a Andrzej wielki złodziej! To pytam się, skąd to oczyszczenie z zarzutów, o którym była mowa w 184 odcinku...

To wszystko prawda , tylko , że narazie znamy streszczenie odc 184 ( przecież nikt nie pamięta tego dokładnie ), poczekajmy więc aż będą to emitowac ( chyba gdzieś za 2mc-e).
Poza tym nawet sam Donovan powiedział , że się zmienił i Meg ma dużo do wybaczenia , wcale nie jest taki święty .Poczekajmy może to jakoś się wyjaśni. Napewno nie jest draniem , bo inaczej by się tak nie zachowywał , tylko np żądał od Meg jakichś pieniędzy lub ją czymś szantażował ( lub nawet by tu nie przyjechał ). On po prostu ją kocha ( czy nie-anioł nie może kochać ). Miejmy nadzieję , że Meg da mu jeszcze jedną szansę ,bo się zmienił, zrozumiał co w życiu jest najważniejsze i ona też go kiedyś kochała.
Poza tym to jest serial i jeśli producenci mają wybierać między przystojnym Donovanen a mało sympatycznym Stankiewiczem , to kogo poświęcą ...odp jest prosta ( my chcemy Donovana )
Ja zgadzam sie z Marcyś.. Słuchacie, gdyby Stankiewicz był niewinny, to nigdy by nie trafił do pudła, bo w toku sprawy wyszłoby ze to wszystko wina Donovana i tule, jego by ścigali, a Andrzeja zwolnili.. A tymczasem on siedział w wiezieniu, a nie Robert.. I wyszedł, bo Meg i Zosia ( nie wierząc w wine ojca) znalazły możliwośc wyjscia ze względu na zły stan zdrowa.. Bo tak w sumie było- dlatego poczekajmy, poczekajmy jak to bedzie.. Ale stankiewicz na pewno nie jest niewinny, bo by sie tak chamsko nie zachowywał..
Bardzo Was proszę, żebyście pisali na temat. To jest temat o Stankiewiczu, więc proszę tu nie wypisywać nic na temat małżeństwa Donovanów, bo ja już naprawdę mam dość usuwania Waszych postów niezwiązanych z tematem
Maryś
Za dużo tu niedomówień Ostatecznie jednak, wina Stankiewicza jest wg mnie bezsporna, przynajmniej taka była wola scenarzystów. Niewinny nie zachowywałby się tak jak Andrzej. Jednak wg mnie nie było tu wszystko takie jednoznaczne. nie wiem, komu wierzyć... (no niby Robertowi, ale...)
ehehe
scenarzysci sami sie pogubili w swoich wymysłach.. ale na ten moment sytuacja wyglada tak, ze Robert jest niewinny, a Stankiewicz go wrobił, a teraz nie chce sie do tego przyznać.. i tyle..
a ja wierze że Robert jest niewinny przecież to wiadomo że to ten Stankiewicz wielki hazardzista wypłacił pieniądze z firmy i pewnie do kasyna pomkną
buhahah!! niezła jesteś kombinatorka nikita7.. normalnie "pomknął do kasyna" text roku ale ja również uważam, ze Stankiewicz jest winny; moze niekoniecznie od razu do kasyna, ale na giełde (jak Zosia i Meg siedziały przy stoliku, co Roberrt sie dosiadł, to on powiedział :" Pozdrów ode mnie ojca, teraz mu chyba lepiej idzie na giełdzie"), no a teraz przeciez cały czas gra..
no to może giełda ale sądzie że to i tak nie w porządku że on gra za nie swoją forsę no i co to za przyjemność kogoś okraść
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ginamrozek.keep.pl